Żywioł poza kontrolą

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski wygrała w Tiranie z Albanią 1:0. Najważniejsze w tym meczu było to, co działo się wokół boiska. A właściwie na styku boiska i trybun.

O tym, że mecz nie będzie łatwy, musiał zdawać sobie sprawę każdy trzeźwo oceniający ostatnie wyniki obu drużyn. Tylko przed startem eliminacji Albania wydawała się potencjalnym dostarczycielem punktów teoretycznie silniejszym zespołom z grupy. Że to tylko teoria, przekonali się przed kilkoma dniami Węgrzy, którzy przegrali z nią u siebie.

Gdy we wtorkowy wieczór na boisko stadionu w Tiranie wyszli na rozgrzewkę polscy bramkarze, towarzyszyło im straszne buczenie. A trybuny były jeszcze wtedy zapełnione w niewielkiej części, co dawało jasny sygnał, że atmosfera będzie gorąca.

I rzeczywiście była. Jak to określił po meczu trener Paulo Sousa mówiąc o rywalach - „trybuny pchały ich do przodu”. Można śmiało stwierdzić, że nastrój na stadionie w Warszawie na meczach jego drużyny jest raczej senny w porównaniu z tym w Tiranie. Trybuny były jak wulkan, który nie milknie na chwilę, wiruje, wibruje, buczy i huczy, grozi wybuchem, będąc dwunastym zawodnikiem gospodarzy, jakby banalnie to nie zabrzmiało.

Gdy odgrywano polski hymn, buczenie było straszne. Tu akurat porównanie z warszawskim stadionem, na którym hymn gości jest wyklaskiwany, wypada zdecydowanie na naszą korzyść. Na Mazurka Dąbrowskiego nie wstało nawet dwóch miejscowych dziennikarzy. Uświadomiłem to sobie po chwili, gdy stadion zaintonował hymn albański i nagle przede mną, rząd niżej, wyrosły dwie głowy więcej...

Na trybunach było sporo polskich kibiców, około siedmiuset, biorąc pod uwagę liczbę przygotowanych dla nich i oficjalnie sprzedanych biletów. Ale gdy tylko zaczynali doping, natychmiast zagłuszał ich potworny gwizd.

Gorąca atmosfera na stadionie znalazła apogeum mniej więcej kwadrans przed końcem, gdy wprowadzony po przerwie na boisko Karol Świderski zdobył zwycięskiego gola. Preludium do tej sytuacji stanowiło zajście nieco wcześniej, przy wybijaniu rzutu rożnego przez Piotra Zielińskiego. Z trybun poleciały w jego stronę plastikowe butelki, więc francuski sędzia Clement Turpin przerwał na chwilę mecz. UEFA podchodzi do takich zajść niezwykle poważnie. Niestety nad żywiołem na trybunach nikt do końca nie potrafił zapanować.

Kiedy polscy piłkarze cieszyli ze strzelonej bramki okazując swą radość kibicom z trybuny za końcową linią, spadł na nich cały deszcz butelek. Turpin natychmiast kazał zejść zawodnikom obu drużyn do szatni. Nikt nie wiedział jak to się może skończyć. Wiem, ze sprawdzonych źródeł, że w polskiej ekipie nie było opcji - „nie wychodzimy już na boisko”. Gdyby piłkarze Sousy się na nim nie pojawili, pewnie UEFA ukarałaby Albańczyków walkowerem. Jednak od początku obowiązywała opcja – kończymy mecz, jeśli to będzie możliwe.

Po więcej niż kwadransie przerwy francuski sędzia go wznowił. Wynik już się nie zmienił. A trzeba przyznać, że nie było to porywające widowisko. Gra twarda, zacięta, ale na szczęście bez brutalności. No i niestety prawie pozbawiona sytuacji bramkowych.

Wojciech Szczęsny pierwszą interwencję zaliczył dwie minuty przed końcem łapiąc piłkę po niezbyt groźnym uderzeniu przy bliższym słupku! Chyba bardziej stresujące były dla niego reakcje kibiców na trybunie za bramką. Gdy próbował wybić piłkę, był obrzucany różnymi przedmiotami.

Po końcowym gwizdku postanowił odreagować w swoim stylu. Odwrócił się do kibiców i solidnymi brawami „podziękował” za szczególną współpracę. Podniósł jedną z butelek, które zaczęły na niego lecieć, a ponieważ była jeszcze w połowie pełna, pociągnął z niej solidnego łyka i znów „podziękował” brawami.

W takiej atmosferze Polacy odnieśli w Tiranie niezwykle cenne zwycięstwo pozwalające im na wyprzedzenie w tabeli Albańczyków. Wskoczyli na drugie miejsce i już tylko od nich zależy, czy po listopadowych meczach z Andorą i Węgrami na nim pozostaną, czyli zagrają w barażach.

▬ ▬ ● ▬