Zwykła głupota

Bartosz Kapustka stał się niespodziewanie bohaterem tygodnia. Niestety wbrew własnej woli. Najgorsze spotkało go dopiero po tym, co było dla niego straszne.

W środowym meczu kwalifikacyjnym do Ligi Mistrzów z estońską Florą Tallin zdobył w Warszawie efektowną bramkę. Ruszył z piłką z własnej połowy i po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów zdecydował się na strzał, po którym ta wylądowała w siatce. Już w trzeciej minucie meczu.

Ale ważniejsze zdarzenie miało miejsce chwilę później. Kapustka podskoczył z radości, zaliczając lądowanie na obu nogach jednocześnie. I wtedy na jego twarzy pokazał się grymas bólu. Musiał opuścić boisko.

Przeprowadzone następnego dnia szczegółowe badania potwierdziły najgorsze obawy, co znalazło odzwierciedlenie w krótkim komunikacie opublikowanym przez klub, że „uszkodził więzadło krzyżowe przednie w prawym kolanie. Leczenie i przerwa zawodnika potrwa około 8-9 miesięcy”.

No i się zaczęło (za: wp.pl):

„Na Kapustkę spadła lawina krytyki, by nie powiedzieć: hejtu, że cieszył się w przesadny - według części kibiców i niektórych dziennikarzy - sposób i sam jest sobie winien. »Zadaję sobie pytanie, czy gdybym z obawą przed każdym wyskokiem wychodził na boisko to czy miałoby to jakikolwiek sens? Przecież codzienny trening to niezliczona ilość upadków i setki stykowych, groźnych sytuacji. Ryzyko kontuzji jest zawsze, każdego dnia« - tłumaczy”.

Naprawdę nie rozumiem po co i komu Kapustka się tłumaczy. Zarzuty od razu wydały mi się absurdalne. Kiedyś argentyński piłkarz Martin Palermo, szaleńczo ciesząc się ze zdobytej bramki, tak nieszczęśliwie wskoczył na bandę reklamową ustawioną za końcową linią, że zakończyło się to otwartym złamaniem. To była wyłącznie jego wina. Nie miałem najmniejszej wątpliwości, że w przypadku Kapustki nie było jego winy! Jednak zawsze w takiej sytuacji staram się zastosować prostą zasadę – zapytaj mądrzejszego w danej branży. I zapytałem znajomego fizjoterapeutę. Potwierdził moje przypuszczenia:

„Zdrowemu młodemu człowiekowi, który jest rozgrzany w czasie meczu i przebiegł ponad pół boiska zdobywając bramkę, nic złego nie ma prawa się przytrafić. Szczególnie po niewinnej „cieszynce”, gdy podskoczył kilkadziesiąt centymetrów i spadł na obie nogi. A skoro coś mu się jednak stało, to dowód, że nie był zdrowy. Więzadła musiały być przeciążone, dlatego doszło do ich zerwania.

Jedno trzeba podkreślić. Czepianie się Kapustki, że sam przyczynił się do kontuzji jest zwykłą głupotą. Jeśli nie doznałby urazu w tej akcji, to z pewnością w następnej. Może za pięć minut, może za kwadrans, a może za pół godziny. Ale kolano było w takim stanie, że doznałby kontuzji na pewno!”

Po wysłuchaniu tej opinii hejterom nie będę życzył rozumu, bo gdy go przydzielano, byli na wagarach. Chciałbym czegoś dobrego życzyć Kapustce, ale zamiast tego przychodzi mi do głowy niestety smutna refleksja. Biorąc pod uwagę ile poważnych urazów zaliczył już w karierze, a szczególnie, że kolejny związany jest znów z kolanem, niezbyt optymistycznie patrzę na dalszą część tej kariery. I naprawdę bardzo chciałbym się mylić.

▬ ▬ ● ▬