Złotouści 2019, cz. 4

Fot. Trafnie.eu

W zakończonym niedawno roku działo się wiele na piłkarskich boiskach. Jednak warto z niego zapamiętać nie tylko wspaniałe akcje, ale też niektóre wypowiedzi.

Najbardziej niebezpieczne były tereny Starej Huty, tam chodziłem do gimnazjum, liceum. Każdego dnia pokonywałem te trasy. Nauczyłem się szybko biegać, zawsze się udawało. Nigdy nie straciłem torby ze sprzętem, nikt mnie nie okradł, do poważniejszych incydentów nie dochodziło. Wiadomo, że bywały sytuacje, które wyglądały jak wyjęte z Superwizjera. Czekałem na przystanku na autobus, zatrzymywał się samochód, z którego wybiegało kilka osób w kominiarkach, ruszali w głąb osiedla. Zdarzało się, że ktoś biegał między blokami z ostrym sprzętem, ale to wszystko widziałem z boku. Mi nigdy nikt nie groził.

Alan Uryga, obrońca Wisły Płock

***

Mama jest po studiach muzycznych, a tata jest inżynierem. W tamtych czasach nie były to najlepiej płatne zawody. Oczywiście nie chodziłem głodny, ale nie przelewało się. Nie miałem 10 par butów, nie mieliśmy samochodu. Gdy grałem w Góralu Żywiec, najczęściej uciekałem z ostatniej lekcji na autobus, żeby zdążyć na trening, a prosto z niego wracałem w ten sam sposób do domu. Niejednokrotnie mokry, spocony i z torbą na plecach. Ale nie płakałem, bo byłem zmotywowany, żeby się rozwijać. Teraz ciągle słyszę tylko żądania młodych kandydatów na piłkarzy. A ja cieszyłem się, że mogłem jechać godzinę autobusem do Żywca na trening.

Pierwsze stypendium, które dostałem w Hutniku, wynosiło 1 mln 600 tys. zł. Nie starczało to nawet na jedne buty. Zdarzało się też, że w ogóle nie płacili, tak że gdyby rodzice mi nie pomagali, tobym tego nie ogarnął. Rano kupowałem bagietkę i dwa jogurty, a że w tramwajach było dużo kontroli, to opuszczałem dwa przystanki i w trakcie spaceru jadłem śniadanie. Po treningu wsiadałem w tramwaj, jechałem do szkoły chyba z 18 przystanków, aż pod rondo Mogilskie, znowu jedząc po drodze, najczęściej pierogi leniwe albo ruskie, sztuk 30. Kupowałem je w barze na osiedlu Na Skarpie w Nowej Hucie, który do dzisiaj funkcjonuje. Lekcje miałem od 15:00 do 20:00, w mieszkaniu byłem z powrotem o 21:00 i musiałem zrobić sobie kolację. Najczęściej "jechałem" na parówkach, bo można je przygotować najszybciej i najmniejszym kosztem. Przypiekałem sześć parówek, do tego sześć jajek i miałem jajecznicę. Kiedyś obliczyłem, że w miesiącu zjadłem z 200 jajek. Niesamowicie buzował mi testosteron, kipiał mi prawie uszami.

Nasłuchałem się w Hutniku, że jestem drwalem, góralem, janosikiem czy harnasiem. Pseudonimów miałem ze sto. Ale systematycznie robiłem swoje. Gdy masz cel i marzenia, które bardzo chcesz zrealizować, to nie ma żadnych przeszkód. Nawet z mniejszym talentem można wypracować powtarzalność, za którą później szanują cię za granicą.

Tomasz Hajto, były reprezentant Polski

***
W Mielcu też nie trafiłem do miejsca usypanego złotem, początek był trudny. Czasem trzeba było dokładać do tego interesu, ale wiedziałem, że nie mogę zadzwonić do mamy i poprosić ją o pieniądze, bo ich po prostu nie ma. Wtedy się kombinowało, niedaleko była Biedronka, najczęstsze jedzenie to makaron z sosem neapolitańskim za 1,50 zł i duża paczka pierogów za cztery złote. Mało sportowy jadłospis, ale musiałem sobie radzić. Na papierze miałem 1200 zł, połowę płaciła Korona, połowę Stal. Tyle że często się spóźniali. Dobrze, że wygrywaliśmy mecze, to przynajmniej na koniec otrzymaliśmy premię.

Jakub Żubrowski, pomocnik Korony Kielce, a wcześniej także Stali Mielec

***

Ja wspominam dzieciństwo bardzo dobrze, jako wieczną zabawę na podwórku. Wychowałem się na popegeerowskiej wiosce. 300 osób, trzy bloki, reszta domki, wszyscy się znali. Pomieszkiwałem raz u rodziców, raz u dziadka. W niedzielę, po kościele wszyscy się zbierali, by pograć w piłkę. Biegaliśmy po drzewach, po bagnach, szło się ściąć drzewo, zbić z tego bramkę. Nie odczułem, by było biednie. Wszyscy żyliśmy tak samo.

Szymon Pawłowski, zawodnik Zagłębia Sosnowiec

***

Mama pracowała w fabryce. Gdy mi powiedziała, ile zarabiała, zrozumiałem, że połowa wypłaty szła na moje korki. Długo była sama, ale ja i tak miałem wszystko, czego potrzebowałem. Gdy trzeba było zapłacić za hokej półroczną składkę, było mi niesamowicie żal iść do domu i poprosić ją o pieniądze. Wiedziałem, że je dostanę, ale zdawałem sobie sprawę, jak to jest dla niej wiele.

Gdy wychowujesz się w tak małej wiosce, jak moja, to od razu czujesz, gdzie jest twoje miejsce. Masz osiem lat, na podwórku spotykasz kolegów, którzy mają 12, 14, czy 16. Oni zawsze dadzą ci do zrozumienia, że niewiele znaczysz. To uczy pokory. Hierarchia jest jasna, w Czechach młody zawsze siedzi cicho, myślę, że w polskiej szatni jest podobnie. Ale na Zachodzie to wygląda już całkiem inaczej. Młodzi piłkarze mają ogromną pewność siebie. Trzeba zachować równowagę, ale generalnie to dobrze, bo bez pewności siebie niczego nie da się w życiu osiągnąć.

Tomaš Petrašek, obrońca Rakowa Częstochowa

***
Byłem w Legii półtora roku. W tym czasie co drugi dzień, a nawet i codziennie jadłem czekolady, gumy mamby, chodziłem do McDonalds. Trening nie wystarczał, by to spalić. Dziś mam 7,5 procent tkanki. Inny świat. Naprawdę jest mi wstyd za cały okres, jaki spędziłem w Legii. Słowa, jakie rzucałem w kierunku trenerów, nauczycieli były całkowitym przegięciem. Ani mama, ani tata mnie tego nie uczyli, nie wiem, skąd się to u mnie wyszło. Nie raz byłem wyrzucany z klasy, ale po to właśnie pyskowałem, by mnie usunięto z lekcji. Byłem naprawdę ciężki. Nigdy nie lubiłem się uczyć, nauczyciele przepychali mnie z klasy do klasy, bo mieli mnie już po dziurki w nosie, nie mieli ochoty mnie dłużej oglądać.

Mężczyźni w naszej rodzinie: ja, tata i dziadek, znani jesteśmy z tego, że mamy mocne charaktery. Wszyscy w okolicznych wnioskach nas znali, lubili. Tacie w młodości też wszystko uchodziło płazem. Grał w piłkę w starej pierwszej lidze, ludzie go znali, przymykali oko na jego występki. Potem ja to przejąłem. Na szczęście obaj zmądrzeliśmy.

Mogą stwierdzić, że tyle gadam o przemianie, a jednak wciąż są we mnie demony. Ten pierwiastek diabła istnieje, ale teraz ma we mnie pozytywną odmianę.

Patryk Klimala, napastnik Jagiellonii Białystok

***

Chłopak dwa miesiące wcześniej prosił mamę o 200 złotych na trzy koszulki w Bershce. Dostaje pierwszy kontrakt i zarabia więcej niż mama. Zmienia się skala. Myśli o samochodzie, a przed chwilą pytał mamę, czy da mu dwie dychy na piwo. W ich domach nawet nie musiało niczego brakować, po prostu żyli skromnie. Nagle taki chłopak dostaje wielkie pieniądze i trzeba uważać, by nie poszedł w zabawę.

Bartłomiej Pawłowski, piłkarz Zagłębia Lubin

***

Od początku kariery, gdy zacząłem zarabiać poważniejsze pieniądze, inwestuję. Kariera piłkarza nie trwa wiecznie. Muszę mieć zabezpieczenie na przyszłość i z tego względu zainwestowałem m.in. w nieruchomości w Polsce i za granicą. Ale inwestowanie to także podejmowanie wyzwań i pasja. Z tych pobudek otworzyłem swój butik z garniturami szytymi na miarę – Balamonte. Teraz czas na kolejne wyzwanie w nowym obszarze.

Grzegorz Krychowiak, pomocnik Lokomotiwu Moskwa

***

Zacząłem zarabiać większe pieniądze i kompletnie mi odbiło. Pieniądze mnie wypaczyły i cieszę się, że w miarę szybko pojąłem, że nie tędy droga.

Sodówka jest czymś naturalnym w sporcie wyczynowym. Zwłaszcza kiedy osiągasz sukcesy i pojawiają się duże pieniądze. Ludzie, którzy pod względem finansowym mogą pozwolić sobie na więcej, są z góry lepiej traktowani. Mają wtedy poczucie, że dzięki kasie można więcej i tak właśnie psuje się głowa. Myślę, że nie trzeba nawet wyjeżdżać z kraju, zawodnikom z naszej ligi też odbija, mają dobre kontrakty jak na polskie warunki, co później przekłada się na ich zachowanie.

Dziś już pewnie nie spóźniłbym się specjalnie na samolot, żeby następnego dnia polecieć sobie prywatnym. To było chore. Po jakimś czasie dało mi to do myślenia.

Na pewno masz większe szanse, jeżeli otaczasz się ludźmi, którzy powiedzą ci w twarz, że przeginasz, bo w momencie, gdy dobrze sobie radzisz, widzisz się w krzywym zwierciadle. W tamtym czasie na nowo poznałem swoich przyjaciół, to była cenna lekcja. Konkretna weryfikacja nastąpiła po rozwodzie, nie zostało mi wielu znajomych z tamtego okresu. Uświadomiłem sobie wtedy, co robię dobrze, a co nie.

Artur Boruc, były reprezentant Polski, bramkarz AFC Bournemouth

***

Skończyłem szkołę muzyczną pierwszego stopnia, dostałem się na drugi stopień w Olsztynie, ale w tym samym czasie miałem możliwość przejścia do Arki. Wolałem piłkę, zdecydowałem się na wyjazd do Gdyni. Nikt mi nie zabraniał, zresztą rodzice do dziś mi powtarzają, że muzykiem mogę zostać zawsze. Umiem grać na pianinie, choć używam go już głównie do pisania muzyki, nie do grania. Potrafię też na trąbce, trochę na gitarze. Uwielbiam to uczucie, gdy tworzę.

Ileż ja piłek wykopałem z boiska! Kiedyś pokłóciłem się z trenerem podczas wewnętrznej gierki o to, czy był faul. Na koniec byłem już tak zły, że futbolówka wylądowała na trybunach. W innej sytuacji po prostu stanąłem podczas gierki i uznałem, że w ramach protestu nie będę nic robił. Raz wkurzyłem się na jakiegoś młodego chłopaka. Miałem piłkę, nie chciał wyjść na pozycję, pokazać się do gry. Sam go znalazłem, podszedłem dwa metry od niego i z całej siły kopnąłem w niego piłką.

Dojrzałem, uspokoiłem się. Oczywiście, że moje wariactwo czasem się odzywa, ale już nie chodzę po samochodach. Kiedyś tańczyłem na dachu swojego auta do piosenki Michaela Jacksona. Gdy je sprzedawałem, pan z komisu wmawiał mi, że miałem dachowanie. Trudno było go przekonać, że bawiłem się w tancerza. Przez te ostatnie lata na pewno nabrałem też dystansu, zwłaszcza w piłce.

Marcin Budziński, pomocnik Arki Gdynia

***

Często się biłem. Lubiłem to, nawet do pewnego momentu myślałem, by uprawiać również sporty walki. Bardziej kochałem jednak piłkę, lałem się dla zabawy. Z czasem stałem się spokojny. Dziś trudno wyprowadzić mnie z równowagi. Chyba że na boisku, wtedy bywają sytuacje, że puszczają mi nerwy. To normalne, gdy są emocje. I w pewnych momentach nawet wskazane.

Do 22.–23. roku życia nie ważyłem słów, wypluwałem to, co mi ślina na język przyniosła. Byłem wybuchowy, miałem w głowie bardzo mocno poprzestawiane. W pewnym momencie całkowicie mi się odwróciło. Teraz od wszystkiego uciekam.

Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy na świat przyszła moja pierwsza córka. Uspokoiłem się na zewnątrz, chociaż w środku wciąż jest ogień. Zrozumiałem jednak, że niektórych rzeczy mówić nie warto, choć nie wiem, czy gdybym był ostrożniejszy, to cokolwiek by się zmieniło.

Na południu Włoch ludzie podchodzą do życia z entuzjazmem, tutaj najczęściej narzekają. W Polsce mali przeważnie cieszą się z krzywdy większych. Może dlatego w Katanii czułem się jak w domu.

Była siódma rano. Wszystko zaczęło się trząść, zerwałem się na równe nogi, zabrałem córkę na ręce, zbiegliśmy z piętra w samych majtkach. Trudno było złapać równowagę. W takiej chwili nie masz kontroli nad niczym. Szafy, krzesła, wszystko lata po mieszkaniu. Popękane ściany, wioska koło Ascoli praktycznie cała się zawaliła. My tego ranka stanęliśmy przed domem nie wiedząc, co dalej. Dwie godziny czekaliśmy, aż wstrząsy się uspokoją.

Błażej Augustyn, obrońca Lechii Gdańsk, wcześniej między innymi Calcio Catania

***

Ojciec pytał, co wybieram: piłkę czy szkołę. Mama chciała, bym angażował się w jedno i drugie. Dla mnie było oczywistym, że liczy się tylko futbol. Może ktoś powie, że jestem leń, ale szkoła naprawdę była mi zbędna. Tego, co mi potrzebne, czyli języków, nauczyłem się sam. Znam pięć: włoski, polski, angielski, serbsko-chorwacki i słowacki. Do gry w piłkę tylko to jest mi potrzebne. Tak myślałem jako dzieciak i to się nie zmieniło, nie widzę świata poza futbolem.

Lukaš Haraslin, zawodnik Lechii Gdańsk

***

Moim zdaniem dobra komunikacja jest kluczowa, ale trzeba też znać ludzi, z którymi się gra. Na jednego działa krzyk, drugiego lepiej pogłaskać, pochwalić. Ja na boisku kłócę się chyba tylko z Mladenoviciem. Filip się śmieje, że zachowuję się jak policjant, jakbym miał lizak i nim wskazywał, kto gdzie ma się ustawić. Bywa, że się wyzywamy, ale schodzimy do szatni i wszystko jest ok. Ważne, by każdy mówił, co zauważa ze swojej perspektywy. By nie bał się o tym mówić. Nie ma znaczenia, kto ile ma lat, ile jest w tym zespole. Umiemy ze sobą rozmawiać, umiemy siebie słuchać.

Daniel Łukasik, pomocnik Lechii Gdańsk

***

Uważam, że mamy tu wszystko. Wiem, że my, piłkarze, żyjemy w pewnej bańce, bo zarabiamy inne pieniądze, ale w naszym kraju jest naprawdę wiele możliwości, by godnie żyć. Uważamy, że ludzie w Europie Zachodniej traktują nas gorzej, lecz oni odbierają nas dokładnie tak, jak się zachowujemy. Wszystko zależy od człowieka i jego podejścia. Patriotyzm lokalny to również godne reprezentowanie swojej małej ojczyzny na zewnątrz - w wieku 23 lat opanowałem trzy języki obce, poznałem kultury krajów, w których grałem, umiem się zachować.

Paweł Bochniewicz, obrońca Górnika Zabrze

***
Na boisku największy problem sprawiało mi to, że w Polsce tak ważna jest walka i przygotowanie fizyczne. Ruszałem z piłką i po chwili ją traciłem, bo przeciwnik okazywał się silniejszy ode mnie. Czułem się nikim. Musiałem zrozumieć, że potrzebuję czasu, by to wyglądało inaczej. Od ponad roku nieustannie pracuję w siłowni i dziś widzę, że jest lepiej.
Egy Maulana Vikri, piłkarz Lechii Gdańsk

***

Chciałem w Polsce zdać egzamin na prawo jazdy, które straciłem, gdy mieszkałem jeszcze w Serbii. Stwierdziłem, że muszę o tym pogadać z prezydentem Sosnowca. U nas to tak działa, taki człowiek może ci załatwić wszystko. Po jakimś zwycięstwie podszedłem więc do niego i powiedziałem: „panie prezydencie, potrzebuję prawo jazdy. Oczywiście za nie zapłacę”. Był w szoku. – „Kur... to nie Serbia, to Polska! Tutaj tak nie działamy! Idź na kurs!” – mówił z niedowierzaniem.

Žarko Udovičić, zawodnik Zagłębia Sosnowiec

***

Wydaje mi się, że w Polsce wielu młodych piłkarzy jest zadowolonych z warunków, jakie mają. U nas, na Słowacji, każdy marzy, by grać za granicą, by wyjechać.

Gdy grałem w Viborgu i spadliśmy z ekstraklasy, w klubie robili grilla, jedliśmy steki. Trener powtarzał, że na piłkarzy nie można krzyczeć, musimy mieć komfort psychiczny. Po treningu zawodnicy nawet się nie przebierali, od razu szli pograć w karty. I tak siedzieli przez trzy godziny. Widzieli to wszyscy ludzie z klubu, nikt im nie zwracał uwagi, mimo że na boisku był dramat, pogrążaliśmy się w kryzysie. Ja kompletnie tego nie rozumiałem, dziwiłem się, że nie przyszedł do nas dyrektor sportowy, by nas motywować.

Kiedy im opowiadałem, że na Słowacji nie można zostawiać rowerów bez zabezpieczenia, bo zdarza się, że zostają skradzione, nie wierzyli. Nie rozumieli, jak można ukraść komuś coś z podwórka. Jeszcze bardziej się dziwili, gdy mówiłem, że przez dwa lata pobytu w Ruchu Chorzów może z raz dostałem pensję na czas, że standardem były dwumiesięczne zaległości. W Danii to nie do pomyślenia.

Michal Peškovič, bramkarz Cracovii

***

Zaczynam przyswajać wasz język, ale w mowie. Potrafię zamówić w restauracji jedzenie po polsku czy dogadać się w sklepie.

Jest mnóstwo brzmiących identycznie. Nie zauważam różnicy pomiędzy słowami „przeszłość” i „przyszłość”. Inne są dosyć podobne, przykładowo „czapka”, „żabka” i „siatka”.

Mikkel Kirkeskov, obrońca Piasta Gliwice

***

Dopiero gdy przeczytałem „The Secret”, zacząłem inaczej myśleć. Zrozumiałem, że głowa zarządza całym ciałem. Może być naszym najlepszym przyjacielem, ale i największym wrogiem. Kupiłem pięć czy sześć egzemplarzy i rozdałem przyjaciołom w Portugalii, wręczyłem też dziennikarzowi w Polsce. Ta książka uświadomiła mi, że piłka to nie tylko 60 minut treningu. Ważne, jak jesz, jak potem odpoczywasz i jak myślisz, jak funkcjonuje twój umysł. Twoja głowa daje ciągle złe wskazówki. Gdy się budzisz, od razu podpowiada, żeby zdrzemnąć się jeszcze z dziesięć minut.

Ja i moja dziewczyna nie mamy telefonu w sypialni. To miejsce, w którym trzeba dobrze odpocząć. Wieczorem nastawiam budzik, gdy zadzwoni, wstaję. Wygrywam walkę z myślami. Od momentu, gdy kupiłem książkę, w 90 procentach przypadków udaje mi się wyjść zwycięsko z bitwy z własną głową.

Nie chcę funkcjonować wśród ludzi, którzy są nastawieni negatywnie. Od razu wychodzę z takiego towarzystwa. Nie potrzebuję znajomych, którzy zabierają energię. Teraz mam najlepszą szatnię w całej karierze. Mamy pozytywnych ludzi, głodnych sukcesu. To mój najlepszy czas w Polsce.

Flavio Paixao, zawodnik Lechii Gdańsk

***

Ostatnio powiedziałem, że kiedy broniłem w Romie, na ławce siedział najlepszy obecnie bramkarz świata Brazylijczyk Alisson, dziś grający w Liverpoolu. Teraz w Juve moim zmiennikiem jest jeden z najwybitniejszych zawodników w historii. Wnioski są takie, że pewnie jestem najlepszy na świecie i w historii. Mówiąc poważnie: dla mnie dodatkowy rok uczenia się od Gigiego to bezcenne doświadczenie i cieszę się, że wrócił. To dobry ruch dla Juventusu i dla mnie – możliwości trenowania z nim, rozmawiania, podpatrywania, dzielenia spostrzeżeniami nie da się kupić. Musiałbym być bardzo głupi, by z tego nie korzystać. Jestem zachwycony.

Wojciech Szczęsny, bramkarz Juventusu Turyn

***

Gdy rok temu otwarcie powiedziałem o chęci odejścia z Bayernu, zaczęto mnie atakować. Niemcy byli zdziwieni, że ktoś się postawił. Wyłożyłem karty na stół i nie ukrywałem swoich uczuć, bo chciałem mieć czyste sumienie. Po całym zamieszaniu wokół transferu odbyłem z szefami bardzo szczerą rozmowę, między innymi na temat funkcjonowania klubu. W tamtym momencie Hoeness i Rummenigge zobaczyli we mnie człowieka, który ma coś do powiedzenia. Przetrwałem trudny moment, a dziś jestem w Monachium szczęśliwy.

Niemieccy dziennikarze byli zaskoczeni, że zawodnik, na dodatek z Polski, mówi, co szefowie powinni zmienić. Czas pokazał, że scenariusz, o którym mówiłem, sprawdził się. Będąc wewnątrz klubu, widzę przecież więcej niż ludzie z zewnątrz. To nie tak, że wypowiadam jakieś zdania, żeby zrobiło się głośno. Mówię, co myślę, nawet jeśli dla niektórych prawda jest niewygodna. Dostałem od dziennikarza pytanie i po prostu szczerze na nie odpowiedziałem. Wiem, że są ludzie, którzy chcieliby, żeby inni mówili tylko to, co oni chcą usłyszeć, bo tak byłoby łatwiej. W takim wypadku czułbym się jednak nie w porządku wobec samego siebie.

Na pewno zdecydowanie lepiej tańczę niż śpiewam. Jeśli chodzi o umiejętności wokalne, być może znalazłoby się kilku zawodników, którzy by mnie przebili. Zresztą proszę mi wierzyć, że stosunkowo często w szatni śpiewamy czy tańczymy. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu. Ciężko pracujemy, ale są takie chwile, gdy jest więcej luzu. Dobra atmosfera musi być.

Robert Lewandowski, napastnik Bayernu Monachium

***

Co chwila klub mnie próbuje wypchnąć, albo do Cagliari, albo do Empoli. Ciągle słyszę „Może tu, może tam”. A ja nie chcę iść ani tam, ani tam! To moja kariera, moje życie. Rozumiem, że jestem piłkarzem Sampdorii, mam ważny kontrakt, ale powtarzam: mam jedno życie, jedną karierę. I chcę mieć decydujący wpływ na moją przyszłość.

Nie chcę tu zostawać, chcę odejść! I nie będę chciał tu wrócić, chcę zamknąć ten rozdział raz na zawsze.

Dawid Kownacki, zawodnik Sampdorii Genua, który ostatecznie zeszedł do Fortuny Düsseldorf

***

Jadę tam, żeby grać, nie żeby ugniatać fotele dla rezerwowych. Jestem przekonany, że przy takim planie na pierwsze półrocze stawię się we Włoszech optymalnie przygotowany. Pojadę tam po swoje.

Filip Jagiełło, zawodnik Zagłębia Lubin, po sfinalizowaniu transferu do Genoi

***

Turcja to nie jest zły kierunek. Pieniądze, które ci się należą, są zabezpieczone. Jeśli ktoś zaczekał na odpowiedni moment, to otrzymał należną mu sumę. Poza tym to normalny kraj. Niektórzy mają zbyt wiele obaw. Dzwonił do mnie jeden z kolegów, który miał ofertę z Turcji, ale jego dziewczyna strasznie się bała życia w tym kraju.

Przyznaję, że też nie zawsze byłem fair wobec trenera [w tureckim klubie Rizespor]. Miałem gorsze momenty na treningach, bo pojawiała się frustracja. Czasami odnosiłem się do niego z agresją, zbyt ostro traktowałem też kolegów podczas zajęć. Trzeba być piłkarzem, by to zrozumieć. Siedząc na ławce, nie jest łatwo.

Jarosław Jach, obrońca mołdawskiego Sheriffa Tyraspol, a wcześniej tureckiego Rizespor

***

Na początku byłem zafascynowany Serie A, a po kilkudziesięciu meczach to powszednieje. To chyba naturalne, tak jak z widokiem na morze. Siódmego dnia nie robi takiego wrażenia, jak pierwszego. Na boisku szukam nowych bodźców, które mnie motywują. Myślę o Mai, synku, żeby robić to też dla nich... Rodzina jest takim czynnikiem, że myśli o nich dodają energii.

Dla wielu Włochów piłka to coś więcej niż sport i ulubiona dyscyplina. Widać, jak nią żyją. Kanały telewizyjne przez 24 godziny na dobę nadają o piłce.

W Polsce ktoś zobaczy piłkarza na pizzy i już jest afera. We Włoszech to normalne. Wiadomo, że nie dzień przed meczem, ale wtedy, gdy jest odpowiedni czas. Dlaczego nie można wyjść po meczu, napić się wina?

Piwo do kolacji czy lampka wina we Włoszech jest normalne i zdrowsze niż coca-cola. W Legii miałem dietetyka, posiłki w klubie, wcześniej psychologa. Wszystkich mieliśmy. Wyjechałem do Włoch, a tu ani psychologa, dietetyk też nie. Zawodnicy jedzą tosty z serem i szynką, na deser ciasto. Wychodzą na trening i każdy zasuwa, nie zatrzymuje się. Czasami intensywność jest taka, jak w meczu.

Pasuje mi otwartość Włochów i to, że gdy im coś nie pasuje, to nie można tego nie zauważyć. Odpowiada mi ich styl bycia, sposób życia. To fantastyczne, że można wyjść do miasta i spotkać choćby starszych ludzi, siedzących w grupkach na ławkach. Oni pozornie nic nie robią, po prostu sobie rozmawiają, ale widać, że cieszą się życiem, chwilą. Są szczęśliwi. Jest wiele miejsc z kawą za jedno euro, do których się wchodzi, pije szota espresso i wychodzi. Taki mały rytuał. I faktycznie, dla Włochów naturalne jest zaczepienie i zagadanie na ulicy.

Nie spotkałem się, żeby ktoś miejscowy poprawnie wymówił moje nazwisko. Widziałem nawet tekst, w którym trzy-cztery razy inaczej było napisane, za każdym razem źle.

Bartosz Bereszyński, obrońca Sampdorii Genua

***

Theo, który pracuje w klubie tłumaczył mi: w Salonikach PAOK, to styl życia. Jednego dnia idziesz na mecz siatkówki, innego na koszykówkę, kolejnego na piłkę nożną.

W szatni, gdy wyjąłem z torby buty do grania, natychmiast zabrał mi je pracownik klubu. Wymył je, podpisał. Nie kojarzę żadnej rzeczy, z którą miałbym kłopot.

Czuję się, jakbym trafił do raju. Co najważniejsze, gramy o naprawdę ambitne cele. Do tego Saloniki jako miejsce do życia mają wszystko, czego trzeba. Na każdym kroku kibice oddychają futbolem, miasto jest piękne. Mamy Zatokę Salonicką, nad którą wspaniale można spędzić czas. Czego chcieć więcej?

[Grecy] Mają totalny luz. Weźmy choćby sprawy piłkarskie... Mamy zaplanowany trening na 11, a zaczyna się 10 minut później. O 11 to chłopaki dopiero schodzą z siłowni, zakładają buty i wychodzą na boisko. W Polsce wyglądało to zupełnie inaczej. Spóźniłeś się na trening - od razu była kara. W Grecji nikt nie robi z tego problemu.

Na pewno żyją na bardzo dużym luzie i niczym się nie przejmują. Jak chcą wejść do sklepu, to po prostu zostawiają auto na światłach awaryjnych i idą na zakupy. Nieważne, że właśnie zablokowali pas ruchu. Kultura jazdy też jest na tyle zwariowana, że przez czyjąś nieuwagę zdarzyły mi się stłuczki. Jeśli ktoś przywykł do naszych realiów, zobaczyłby inny świat, który może szokować.

Karol Świderski, napastnik PAOK Saloniki

***

Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Kosmos! Jest tu absolutnie wszystko. Zupełnie inny poziom w zderzeniu z polskimi warunkami, w których do tej pory pracowałem.

Konrad Wrzesiński, po transferze z Zagłębia Sosnowiec o bazie treningowej swojego nowego, kazachskiego klubu Kajrat Ałmaty

***

W dwóch ostatnich sezonach zarobki na Łotwie znacznie wzrosły. Wiele osób byłoby zdziwionych stawkami, jakie są tutaj oferowane. W lidze polskiej jest jednak więcej drużyn i w klubach są raczej wyższe pensje, ale zarabiam lepiej niż w Wiśle Płock. Właścicielem Riga FC jest nowobogacki Rosjanin Siergiej Łomakin, który w 2015 roku stworzył ten klub, ma także drużynę Pafos w lidze cypryjskiej.

Zainteresowanie jest coraz większe, derby z RFS Ryga obserwowało trzy tysiące osób, ale ciągle jesteśmy w cieniu hokeja na lodzie i koszykówki. Na mecze hokejowego Dinamo Ryga przychodzi dziesięć tysięcy ludzi.

Kamil Biliński, napastnik Riga FC

***

Trudno mi to dokładnie opisać, ale zawsze czułem, że pod względem sposobu myślenia, pracowitości, dążenia do celu czy etyki pracy różniłem się od moich duńskich znajomych. To wasze mocne cechy, które mam gdzieś głęboko zakorzenione. Chyba można to uznać za pierwiastek polskości.

Peter Schmeichel, były reprezentant Danii, którego ojciec Antoni był Polakiem

***
Czuję się Polakiem, jednak podejścia do życia nauczyłem się w Holandii. Przez ten rok, kiedy wróciłem do swojego kraju zauważyłem, że większość osób jest tu smutna, sztywna.

W Polsce jednak czasem zderzam się ze ścianą. Idę do Tesco czy innego marketu, chcę o coś zapytać kogoś z obsługi i dostrzegam, że lepiej, abym się nie odzywał, nie przeszkadzał. Widać po twarzach, że ci ludzie nie chcą tam być, że są nieszczęśliwi. Mam wrażenie, że w Polsce, gdy ma się dobre życie, to i tak znajdzie się powód, dla którego można ponarzekać. Ostatnio czytałem, że jeśli masz co jeść, co na siebie założyć, gdzie spać, jesteś zdrowy, to i tak jesteś bogatszy niż 80 procent ludzi na świecie. Po co ci jeszcze więcej? Dlaczego nie umiesz tego docenić? Kasa pomaga, ale prawdziwe szczęście to rodzina, miłość, a nie pieniądze na koncie.

W Holandii też padają obelgi, ale nie na tak żenującym poziomie. Jedyny sposób - ignorować.

W ostatnich latach ten kraj zrobił się naprawdę popaprany. Nie chcę, by moje córki wychowały się w Holandii. Polityka, rzeczy, które dzieją się w szkołach, social media – to wszystko niszczy to państwo. Jeden przykład: od wieków ich tradycją były pochody Świętego Mikołaja, któremu towarzyszyło dwóch czarnych pomocników. Czarnych, bo wchodzili przez komin. Nikt nie widział w tym nic złego, do momentu, kiedy do polityki weszła czarnoskóra kobieta i nazwała to rasizmem. Rozpoczęły się protesty. Wszystko zaczęli zmieniać. Ten kraj jest chory, tolerancja została przeciągnięta do granic absurdu. Dlatego nie chcę tam mieszkać, ale też nie zakładam, że zostaniemy w Polsce.

Piotr Parzyszek, napastnik Piasta Gliwice

***

Jedyną rzeczą, którą zabrałbym z Niemiec, to currywurst. Czyli jedzenie fastfoodowe, a to ze wspomnianych względów w grę nie wchodzi.

Mateusz Klich, pomocnik Leeds United

***

Dla mnie każde spotkanie w 1. Bundelidze jest szczególne. Po to wyjechałem do Niemiec, żeby grać przeciwko najlepszym. Po to poszedłem do Unionu Berlin do drugiej ligi, żeby pomóc w awansie i potem cieszyć się z takich spotkań. Każdy taki mecz to większe doświadczenie. A przy okazji robię to, co kocham. Tak jak dziecko cieszy się na lizaka, tak ja cieszę się na każdy kolejny mecz.

Rafał Gikiewicz, bramkarz Uniony Berlin

***

Urodziłem się w Szwajcarii, w tym państwie się kształtowałem, wiele od nich dostałem, ale też uważam, że dużo sam im dałem. W domu wychowywano mnie w kulturze serbskiej, jestem prawosławny, mówiliśmy po serbsku, każde wakacje spędzałem na Bałkanach, bardzo wiele mojej rodziny tam zostało. Czuję, że mam w sobie coś szwajcarskiego, ale w środku jestem Serbem.

Miałem kolegów każdej narodowości. Szwajcarzy, Serbowie, Albańczycy. Prawdziwe multikulti. Takie wychowanie nauczyło mnie, by szanować człowieka niezależnie od pochodzenia.

Darko Jevtić, zawodnik Lecha Poznań

***

Początkowo miałem posadę w banku. Po zakończeniu pracy prowadziłem treningi różnych zespołów amatorskich, a w weekendy i nocami dorabiałem w gastronomii jako kelner. Odporność na przeciwności losu to ważna cecha. Istotne, by w trudnych momentach myśleć pozytywnie i stale wierzyć w siebie.

Nigdy wcześniej nie byłem w waszym kraju. Nie miałem wyobrażenia tego, co zastanę. Wiedziałem jednak, że to słowiański naród i że hymn Jugosławii miał taką samą melodię, co Polski. Dlatego spodziewałem się, że będzie to wyglądać trochę jak na Bałkanach. Cieszę się, że jest podobnie do Skandynawii czy Niemiec. Wszystko uporządkowane. Emocjonalne, ale nie do przesady. Ludzie, z którymi pracuje, to naprawdę świetni goście.

Kosta Runjaic, trener Pogoni Szczecin 

***

[FC Porto] Zawsze byłem daleko od pierwszej drużyny, nawet od tego, by w niej trenować. Bogaty klub, który zatrudnia drogich piłkarzy – ciężko było się przebić. Wszyscy mieliśmy takie poczucie. Rezerwy i pierwsza drużyna to były inne światy. Byłem kapitanem drużyny B, która grała na drugim poziomie rozgrywkowym, zostaliśmy mistrzami tej ligi, a i tak nie otrzymałem prawdziwej szansy w pierwszym zespole. Nigdy nie byłem nadzieją tego klubu, zawodnikiem, w którego inwestują.

Niedawno zacząłem „Rok 1984” George’a Orwella. Pokazuje, jak działa państwo totalitarne, system partyjny. Bardzo mnie to ciekawi, przede wszystkim w kontekście Polski. Chcę się dowiedzieć, co się tu działo w czasach komunizmu, poznać historię, kulturę kraju, z którego pochodzi mój ojciec. Odkąd przeniosłem się do Szczecina, bardzo często chodzę tu do kina, szczególnie, gdy jest taka brzydka pogoda. Ostatnio byłem na filmach: Legiony, Boże Ciało, Piłsudski. Naprawdę mnie to interesuje. Chcę wiedzieć, dlaczego przez 123 lata Polski nie było na mapach Europy, co się działo po drugiej wojnie światowej, jak się tu żyło. Macie zupełnie inną historią niż Portugalia, która w drugiej wojnie światowej w ogóle nie brała udziału.

Piłka daje mi możliwości, by zwiedzać świat, poznawać inne kultury. Dzięki temu lecąc na Kubę czy do Meksyku wiem, dlaczego ludzie mówią tam po hiszpańsku. Prywatnie byłem w ponad 30 krajach. Nie liczę wyjazdów na mecze. Z kadrą zjeździłem całą Europę, Australię Nową Zelandię, Brazylię, ale podczas takich wyjazdów widzi się tylko lotnisko, hotel, stadion.

Tak się składa, że polski to również mój język, chociaż akcent będzie zawsze wyczuwalny. Za każdym razem powtarzam to samo: skoro nie ma konkretnej propozycji, nie mogę dać konkretnej odpowiedzi. Świetnie się czuję w Portugalii, grałem w kadrach juniorskich, ale dobrze się czuję także w Polsce, mam polskie obywatelstwo. Niczego nie wykluczam. W moich żyłach płynie polska krew, kariera jest krótka, więc gdybym dostał taką propozycję, nie powiedziałbym „nie”.

Tomas Podstawski, pomocnik Pogoni Szczecin

***

Prywatny samolot. Sushi, szampany, na pokładzie było wszystko. Rozsiedliśmy się z Mierzejem [Adrianem Mierzejewskim] wygodnie w fotelach, prezes [Polonii Warszawa Józef] Wojciechowski miał swoją lożę, za drzwiami była jego sypialnia. Gdybym był sam, pewnie byłoby dziwnie. Ale z Mierzejem czuliśmy się rewelacyjnie. Apartamenty nad samym morzem, po meczu poszliśmy na kolację. Kelnerka pytała, co podać, odpowiadał: wszystko. Było grubo. Zostawił tam równowartość dobrego samochodu.

Łukasz Trałka. piłkarz Warty Poznań, a wcześniej między innymi Polonii Warszawa czy Lecha Poznań

***

Wiem, że niezależnie co powiem, to i tak nic mi ani nie pomoże, ani nie zaszkodzi. Mogę już mówić wszystko, co myślę.

Adrian Mierzejewski, zawodnik chińskiego klubu Chongqing SWM

Cytaty pochodzą z: przegladsportowy.pl, wp.pl, onet.pl, „Piłka Nożna”.

Przynależność klubowa osób udzielających wypowiedzi w dniu ich udzielania.

▬ ▬ ● ▬