Zaufajcie dzieciom!

Fot. Trafnie.eu

W Warszawie odbył się ciekawy mecz. Podobno był piłkarskim świętem. Gruba przesada. Świętem mogło być, gdyby spełniono jeden warunek.

Polska nie jest piłkarskim krajem. I nigdy nie będzie, choć niektórym się wydaje, że za moment zdobędzie nawet mistrzostwo świata. Nawet gdyby zdobyła, pomarzmy chwilę, co by się działo? Kilka dni szaleństwa, a potem wszystko wróciłoby do normy. Skoro nie udało się zapełnić Stadionu Narodowego nawet na ostatni finał Pucharu Polski, trudno oczekiwać nagle cudów. Pół miliona chętnych na bilety na sobotni mecz w Rumunią nie robi na mnie wrażenia. To głównie ci, którzy chcą się pochwalić fotką z trybun stadionu z kolejnego, w założeniu, zwycięskiego meczu reprezentacji.

Po co ten wstęp? By uświadomić wszystkim, że piłka nie jest nad Wisłą najważniejszą rzeczą na świecie, jak w wielu innych zwariowanych na jej punkcie krajach. Takich, jak choćby Hiszpania. W piątek w Warszawie odbył się mecz LaLiga Legends – Polskie Legendy. Czyli do Polski przyjechały dawne gwiazdy najsilniejszej ligi świata, lecz niekoniecznie Hiszpanie. Mistrzowie świata i Europy, nie wspominając o innych trofeach i pucharach, które zdobyli: Gianluca Zambrotta, Gaizka Mendieta, David Albelda, Marcos Senna, Steve McManaman, Luis Garcia, Christian Karambeu czy Fernando Morientes.

Legendom La Liga stawiły czoła dawne polskie gwiazdy, głównie te z kadry na mistrzostwa świata w 2002 roku w Korei: Jerzy Dudek, Radosław Majdan, Michał Żewłakow Tomasz Kłos, Tomasz Hajto, Piotr Świerczewski, Jacek Krzynówek, Maciej Żurawski i spółka.

Goście wygrali 2:0, ale nie wynik był najważniejszy w meczu, który toczył się dwa razy po 35 minut. I tak dużo, biorąc pod uwagę reakcje organizmów odwykłych już od systematycznych treningów, pod koniec drugiej połowy. Kilku zaczęło „oddychać rękawami”, jak to się mówi w piłkarskim świecie. Kilku doznało kontuzji niestety już na rozgrzewce i nie mogło zagrać. Goście muszą się regularniej ruszać, bo wyglądali pod tym względem trochę lepiej.

Zostawiając niedostatki kondycyjne z boku, można było podziwiać wyszkolenie techniczne dawnych gwiazd, bo tego się nie zapomina. No i przede wszystkim zobaczyć na żywo tych, których znało się wcześniej głównie z ekranów telewizorów.

Mecz toczył się w swobodnym tempie i swobodnej atmosferze, z muzyczką w tle i nieustannymi uwagami dwóch speakerów, czy raczej wodzirejów. Pogoda, raczej do oglądania niż grania, była na zamówienie – ciepły, słoneczny wieczór. Czego więc zabrakło, by mówić o piłkarskim święcie? Kibiców na trybunach!

Gdy jeden z moich kolegów dowiedział się, że wybieram się na mecz, zapytał zdziwiony:

„Po co na niego idziesz? Wiesz ile biletów sprzedali? Trzy tysiące...”

Pomyślałem, że nawet jak przesadza, i to mocno, tłumów nie będzie na pewno. Ale nie przesadzał. Może było więcej niż trzy tysiące, ale nie za wiele więcej. Trybuny w większości puste. Choć ci, którzy przyszli, bawili się dobrze.

Gdy patrzyłem na wolne krzesełka, zacząłem się zastanawiać – nie można było wpuścić na nie za darmo dzieciaków w zorganizowanych grupach, gdy było już wiadomo, że bilety sprzedają się kiepsko? Co najmniej kilkanaście tysięcy dodatkowych młodych kibiców zapamiętałoby ten dzień na lata, a atmosfera z ich dopingiem byłaby naprawdę odjazdowa. Czyli prawdziwe piłkarskie święto, a nie najwyżej jego namiastka...

▬ ▬ ● ▬