Wspomnienia na lata

Fot. Trafnie.eu

Dla takich meczów jak finał Ligi Europejskiej w Warszawie warto żyć. Szkoda tylko, że przy okazji słowo „żyć” nabrało do bólu realnego znaczenia.

Najpierw muszę się wytłumaczyć ze skuchy. W poprzednim tekście napisałem, że będzie to pierwszy finał tych rozgrywek przy zamkniętym dachu. Obie drużyny trenowały przecież dzień wcześniej gdy był zasunięty nad stadionem. A mecz powinien się odbywać w identycznych warunkach jak ostatni trening. Bo ten po to się przeprowadza, by zawodnicy mogli się z tymi warunkami zapoznać.

W środę zobaczyłem jednak nad stadionem wieczorne niebo. Pytałem z ciekawości kilka osób, ale nikt nie potrafił wytłumaczyć dlaczego tak się stało. Jest chyba przepis, że dach może zostać otworzony, jeśli zgodzą się przedstawiciele obu drużyn i organizator. Tylko tym można wytłumaczyć to, co mnie tak zaskoczyło.

Ale dach to najmniej ważna sprawa, bo w środę na Stadionie Narodowym działy się rzeczy ważniejsze. Warto żyć dla takich meczów jak ten, który zobaczyliśmy w finale Ligi Europejskiej w Warszawie. Choć rozgrywki nie rzucają na kolana, nie znaczy to wcale, że nie można dzięki nim przeżywać naprawdę wielkich emocji. A takie zafundowały kibicom drużyny Sevilli i Dnipro. Wszyscy się zachwycali ich wyczynami i słusznie. Szybkie tempo od samego początku, już do przerwy mnóstwo bramek i wynik 2:2. A do tego jedna zdobyta przez Polaka, Grzegorza Krychowiaka dla Sevilli.

Przed meczem spotkałem w biurze prasowym Tomka Rząsę, pracującego tego dnia dla TVP. Powiedział coś, z czym się w pełni zgadzam:

"Za łatwo wskazuje się faworyta".

Miał na myśli Sevillę i zaczął wymieniać ukraińskich zawodników Dnipro, podkreślając, że przecież wszyscy grają w reprezentacji swojego kraju. I na pewno Hiszpanom nie będzie tak łatwo, jak się wielu wydaje.

Jego słowa potwierdziły się na boisku. Ukraińcy hasali sobie po nim w najlepsze. Szczególnie Jewhen Konoplanka, który potrafił zakręcić nawet trójką rywali znajdujących się blisko niego. Nie zdziwię się, gdy ktoś go w końcu skusi do przeprowadzki na zachód Europy. Czy po tym meczu może prosto do Sewilli?

Dnipro udowodniło w Warszawie, że nie przez przypadek awansowało do finału. Szybko objęło prowadzenie. A gdy je później straciło, potrafiło jeszcze przed przerwą wyrównać. I choć w drugiej połowie Sevilla strzeliła zwycięską bramkę, wygrywając ostatecznie 3:2, i tak byłem pod wrażeniem gry drużyny z Dniepropetrowska. Szacunek tym większy, że wszystkie mecze w Lidze Europejskiej musiała grać w tym sezonie na wyjazdach. Ze względu na wojnę na wschodzie Ukrainy, nawet te teoretycznie u siebie rozgrywała w Kijowie.

Kibice po końcowym gwizdku byli pod wielkim wrażeniem widowiska jakie przyszło im oglądać. Tak wielkim, że brawami nagrodzili nawet... sędziów. Z reguły po meczach finałowych, gdy spiker ogłasza, że pierwsi pamiątkowe medale odbiorą arbitrzy, słychać przeraźliwy gwizd. Ale nie w Warszawie!

Niestety środowy wieczór będzie pamiętny także z powodu wydarzenia, które sprawiło, że na Stadionie Narodowym zrobiło się nagle zupełnie cicho. Trybuny zamarły trzy minuty przed końcem, kiedy na murawę padł grający w barwach Dnipro Brazylijczyk Matheus. Wyglądało to dramatycznie, a przez głowę przemknęły czarne myśli. Nikt go przecież nie atakował. Został zniesiony z boiska, a jego koledzy musieli dograć mecz w dziesiątkę ze względu na wcześniej dokonane zmiany.

Okazało się na szczęście, że prawdopodobnie Matheus doznał tylko wstrząśnienia mózgu po wcześniejszym zderzeniu w walce o piłkę. Dzięki temu finał w Warszawie będę pamiętał jako jeden z najlepszych i najbardziej emocjonujących od wielu lat. Chyba nie tylko ja. To kolejna, po EURO 2012, impreza piłkarska w Polsce, która będzie z nią dobrze kojarzona.

▬ ▬ ● ▬