Uczcie się od nich!

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski zagra w piątek w Warszawie z Islandią. Trochę przez przypadek, ale lepszego rywala nie mogła sobie wymarzyć na mecz towarzyski.

Trzeba od razu dodać – na mecz towarzyski akurat w takim momencie, czyli zaraz po wywalczeniu awansu do EURO 2016. Miała początkowo zagrać 13 listopada z Walią. Ale Bale i spółka w ostatniej chwili wypieli się na Polaków. Nawet dobrze, bo moim zdaniem mecz z Islandią powinien być jeszcze lepszym sprawdzianem dla orłów Nawałki, niż ten z Walijczykami.

Należy najpierw uświadomić sobie kim są przeciwnicy. To będzie mecz z reprezentacją… Lublina. Specjalnie sprawdziłem i wyszło, że akurat liczba mieszkańców tego miasta jest najbliższa liczbie mieszkańców Islandii. W Lublinie mieszka około 341 tysięcy osób, na Islandii o sześć tysięcy mniej! Ten naród żyje na wyspie, na której surowy klimat na pewno nie sprzyja grze w piłkę.

Byłem tam przed laty i obejrzałem trzy mecze miejscowej ekstraklasy. Jeden odbywał się na peryferiach Reykjaviku na boisku klubu IR, przy którym była tylko symboliczna trybunka, na takim wygwizdowie, że piłka gnana porywistym wiatrem wyprawiała w powietrzu najróżniejsze harce.

W tym miejscu należy więc postawić pytanie – jak to możliwe, że naród wielkości miasta wojewódzkiego, nie mający odpowiednich warunków do gry w piłkę, dorobił się reprezentacji lejącej najlepsze drużyny w Europie? Islandia uzyskała przecież awans do EURO 2016 z jednej z najsilniejszych, o ile nie z najsilniejszej grupy, w której grały jeszcze – Czechy, Turcja i Holandia.

W islandzkiej kadrze próżno szukać kandydatów do zdobycia Złotej Piłki w tym roku. Nazwiska nie rzucają na kolana. Chyba najbardziej znany jest Kolbeinn Sigthórsson. Przez wiele miesięcy większość polskich mediów po każdej kolejce ligi holenderskiej próbowała udowodnić, że jest największym nieudacznikiem w drużynie Ajaksu. I tylko zabiera miejsce w podstawowym składzie dziesięć razy lepszemu Milikowi. Sigthórssona już w Amsterdamie nie ma, przeszedł do FC Nantes. Milik cały czas jest „sprzedawany”, od Barcelony, po Leicester City…

Reprezentację Islandii prowadzi zimny jak lód Szwed Lars Lagerbaeck. Twierdzi, że w piłce za dużo jest emocji i takich tam bzdur, a on woli się opierać na faktach. Fakty natomiast są takie, że Islandia w eliminacjach do mistrzostw świata w 2014 roku odpadała dopiero w barażach. Teraz wywalczyła pewnie awans. Nie ma więc mowy o żadnym przypadku. To już jest solidna reprezentacja europejska. Właśnie dlatego tak cieszę się, że zagra z Polską. Na jej tle będzie można ocenić wybrańców Nawałki. Bo choć to mecz towarzyski, na pewno goście z wyspy na dalekiej północy Europy go nie odpuszczą.

Skoro postawiłem wcześniej pytanie, skąd wzięły się sukcesy islandzkiej piłki, warto chociaż spróbować na nie odpowiedzieć. Tym bardziej, że odpowiedź wydaje się prosta. Islandczycy zrozumieli, że skoro klimat nie pozwala im na grę w piłkę tak długo, jakby chcieli, muszą grać pod dachem. I zbudowali już dwanaście hal z pełnowymiarowymi boiskami w środku!

Po wynikach islandzkiej reprezentacji widać, że to chyba znacznie skuteczniejsza metoda, niż reformowanie Ekstraklasy i rozgrywanie meczów ligowych w drugiej połowie grudnia tuż przed świętami Bożego Narodzenia...

▬ ▬ ● ▬