Twarde lądowanie

Fot. Trafnie.eu

Rozpoczęły się rozgrywki Ligi Europejskiej z udziałem dwóch polskich drużyn. Inauguracyjne mecze w ich wykonaniu wypadły niestety wyjątkowo blado.

Od lat nie wiadomo za bardzo co zrobić z Ligą Europejską. I będzie tak z pewnością przez wiele kolejnych sezonów. Musi być, skoro Liga Mistrzów wypija najlepsze soki z europejskiej piłki. To nawet da się precyzyjnie porównać. Za awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów – 12 milionów euro, a do Ligi Europejskiej 2,4 miliona. Czyli pięć razy mniej! Podobne proporcje za wygranie meczu, odpowiednio 1,5 miliona i 360 tysięcy.

Komu nie uda się załapać do ważniejszych rozgrywek, ląduje w tych drugich, jak dwa polskie kluby. Ich lądowanie w pierwszej kolejce było twarde. Przede wszystkim dla Legii, grającej na wyjeździe w Danii.

Jak zwykle na mecz pojechała duża grupa kibiców z Warszawy. Wytrwale dopingowali swoją drużynę aż do 67 minuty, gdy zaczęli żądać:

„Legia grać, k… mać”.

Ale ta próba zdyscyplinowania zawodników, którzy kilka minut wcześniej pozwolili sobie strzelić decydującą o wyniku bramkę, nic nie dała.

Porażka Legii wydaje się szczególnie bolesna z dwóch powodów. Po pierwsze, ze względu na przeciwnika. Nie oczekiwałem za dużo po Midtjylland, ale jednak trochę więcej, niż zobaczyłem w czwartkowym meczu. Bo właściwie za wiele nie zobaczyłem...

Na pewno zapamiętałem Pione Sisto, urodzonego w Ugandzie dwudziestolatka, który już zadebiutował w reprezentacji Danii. Wyróżniał się zdecydowanie na tle reszty swobodą dryblingu. Z przyjemnością patrzyłem jak panuje nad piłką. Nie sądzę, by jego umiejętności nie zauważyli skauci z klubów dużo lepszych, niż ten, którego barwy jeszcze reprezentuje. Raczej za długo już w Midtjylland nie pogra.

Poza akcjami Pione Sisto trudno było liczyć na piłkarskie fajerwerki. Przyglądając się grzeDuńczyków, już wiedziałem dlaczego odpadli w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. I właśnie dlatego boli porażka z tak przeciętną drużyną. 

Jest jeszcze powód drugi, wynikający pośrednio z pierwszego. Rywale nie uzyskali wyraźnej przewagi, by rzeczywiście zasłużyć na zwycięstwo. Przypomniał mi się od razu ostatni pucharowy mecz Legii z Zorią Ługańsk i zwycięstwo 3:2, choć miała dosłownie pół klarownej sytuacji bramkowej. Tym razem o równie bezwzględnym dobiciu przeciwnika można było tylko pomarzyć.

Nie zgadzam się z Henningiem Bergiem, że Legia przegrała, choć stworzyła sobie więcej okazji strzeleckich, bo taka jest piłka. Przegrała dlatego, że bardziej przypominała mi (niestety!) drużynę walczącą w Lidze Europejskiej sprzed dwóch lat, niż tę sprzed roku. Co jej za dobrze nie wróży, wystarczy przeanalizować wyniki z obu ostatnich sezonów.

O Lechu też za wiele dobrego powiedzieć się nie da. Bezbramkowy remis u siebie z Belenenses Lizbona to bardziej dwa stracone, niż jeden zdobyty punkt. Gra mało zajmująca, może trochę ciekawsza końcówka, jednak bez efektu bramkowego. A przecież i Legia, i Lech grały w pierwszej kolejce z drużynami, z którymi powinny zdobywać punkty, jeśli chcą walczyć o awans do fazy pucharowej. Ale że chcą, to jeszcze nie znaczy, że będą w stanie go wywalczyć.

▬ ▬ ● ▬