Trzeba postawić na dobre rzemiosło

Fot. Trafnie.eu

W półfinale Pucharu Polski Raków przegrał w Częstochowie z Lechią Gdańsk 0:1. Było w nim właściwie wszystko, co najistotniejsze obecnie w polskiej piłce.

Spotkali się liderzy dwóch najwyższych lig. Raków ma już prawie zapewniony awans z tej zwanej pierwszą, choć w rzeczywistości drugiej. I będzie to awans, jak już nie raz bywało, ponad stan.  

Drużyna gra na stadionie nazywanym przez miejscowych kibiców skansenem. Na meczu z Lechią, czyli jednym z najważniejszych w historii klubu, na skromnych trybunach zasiadło oficjalnie 4850 widzów. Dla porównania dwa półfinały Pucharu Anglii rozegrane w weekend obejrzało na Wembley ponad siedemdziesiąt i (następnego dnia) ponad osiemdziesiąt tysięcy kibiców!

Prezes PZPN pokazywany podczas transmisji telewizyjnej z Częstochowy oglądał zmagania obu drużyn na stojąco z szalikiem zawiązanym na głowie pod zadaszonym fragmentem trybun. Nazwanie jej krytą trybuną stanowiłoby zdecydowane nadużycie. A ponieważ w środę panował nieprzyjemny chłód i było wyjątkowo wietrznie, na obiekcie Rakowa panowały warunki jak na przysłowiowym wygwizdowie. Ten obrazek stanowił chyba najlepszy komentarz do piłkarskiej infrastruktury jaką dysponuje Częstochowa.  

Właściwie spotkanie z Lechią było powitaniem i pożegnaniem na dłużej z... Ekstraklasą. Bo Raków leje rywali w lidze, ale jak awansuje, za karę jego kibice nie będą mogli oglądać drużyny w Częstochowie, jak sympatycy Sandecji w Nowym Sączu w ubiegłym sezonie. Stadion dumnie zwany „Miejskim” nie spełnia wymogów licencyjnych. A kiedy spełni? Kiedy skończy się przebudowa, która się jeszcze nie zaczęła? Właściwie pytania bez odpowiedzi.

Oczywiście można rzucać tekstami, że damy radę i tak dalej, ale lepiej powiedzieć prawdę w oczy – z awansu będzie więcej problemów niż radości. Gra ciągle na wyjeździe, czyli mecze „u siebie” prawdopodobnie na stadionie w Sosnowcu, na dłużej wydaje się nonsensem. Choć nikt pewnie tego dziś głośno w Częstochowie nie powie. Przykre, że Raków, w przypadku ewentualnego awansu, czeka los tułacza.

W odróżnieniu od infrastruktury klub dorobił się solidnej drużyny, co dowodzi, że do osiągnięcia sukcesu w polskiej piłce wcale nie są potrzebne jakieś wielkie pieniądze, raczej mądra głowa. Można mieć mniejszy budżet niż rywale, ale zatrudniać właściwych ludzi potrafiących zmontować prawdziwą drużynę. Bo to jest dziś siła Rakowa, a nie jakieś lokalne gwiazdy czy gwiazdki. A stoi za tym trener Marek Papszun, którego  wielu klubowi z Częstochowy zazdrości.

Niektórzy już prawie zbudowali mu pomnik, ale ja bym z tymi pochwałami nie przesadzał. Na razie udowodnił, że potrafi mądrze i konsekwentnie budować drużynę. Dajmy mu jeszcze z nią coś osiągnąć, nie tylko jeden awans. Bo trenerzy – meteoryty, którymi się zachwycano, to też jeden z charakterystycznych elementów polskiej piłki.  A potem równie szybko znikali, ja się wcześniej pojawiali.

Raków Papszuna, choć przegrał w środę 0:1, pokazał, że nie boi się nawet lidera Ekstraklasy. I udowodnił, że wcześniejsze wygrane w Pucharze Polski z Lechem i Legią na pewno nie były przypadkowe. Jednak tym razem Lechia okazała się lepsza.
I tu dochodzimy do lidera Ekstraklasy, teraz też finalisty Pucharu Polski. Znów skromnie wygrał, jak w lidze. Znów potrafił szybko zdobyć bramkę i wybronić do końca przewagę. Trener Piotr Stokowiec stwierdził, że nie wstydzi się stylu gry swojej drużyny. A czego ma się wstydzić? Przecież w piłce najważniejsza jest skuteczność -  strzel o bramkę więcej od rywali. I jego Lechia jest skuteczna do bólu.

Stokowiec udowadnia, że w polskiej piłce pieniądze są ważne, ale ważniejsze, jak w przypadku Rakowa, sensowne i konsekwentne budowanie drużyny nawet za mniejsze pieniądze. Właściwie mottem powinno być wypowiedziane po meczu przez niego zdanie:

„Jeśli nie stać nas na artyzm, to trzeba postawić na dobre rzemiosło”.

I Stokowiec stawia. Nikt nie może być ważniejszy od drużyny. Jak za wiele nie potrafisz, przynajmniej walcz. W pierwszej połowie musiał zdjąć z boiska Artura Sobiecha, który doznał urazu głowy. Wprowadzony za niego Jakub Arak został zmieniony dwadzieścia minut przed końcem meczu. Zastąpił go Patryk Lipski i nie przebywał na boisku nawet kwadransa!!! Stokowiec zdecydował się go zdjąć uznając, że nie spełnia oczekiwań. Tak to działa.

Muszę jeszcze wspomnieć o VAR. Oto kolejny przewodni temat polskiej piłki. Właściwie kolejka (runda) bez narzekania na VAR byłaby stracona. Tym razem poszło o nieuznaną bramkę dla Rakowa. Było zagranie ręką? Z jedynej powtórki jaką widziałem w telewizji nie podejmuję się ocenić.

W centrum uwagi znalazł się Szymon Marciniak, sędzia główny meczu, bramki nie uznając. Nie pierwszy raz w ostatnich miesiącach jest mocno krytykowany. Paradoks polega na tym, że to przecież obecnie najbardziej znany w Europie przedstawiciel polskiej klubowej piłki, pojawiający się dość regularnie jako arbiter na meczach Ligi Mistrzów.     

▬ ▬ ● ▬