To jakiś cud?

Reprezentacja Polski wygrała w Tórshavn z Wyspami Owczymi 2:0. Wynik dokładnie taki sam jak przed miesiącem w Warszawie, ale mecz zupełnie inny.

Oba rozegrano w eliminacjach do mistrzostw Europy. Ten pierwszy jeszcze z Fernando Santosem na trenerskiej ławce i rywalem, który praktycznie tylko się bronił. Pomógł dopiero rzut karny, który Robert Lewandowski zamienił na pierwszą bramkę, dodając potem jeszcze drugą.

W czwartek w Tórshavn Lewandowskiego z powodu kontuzji nie było. Nie było też takich komfortowych warunków do gry jak w Warszawie. Gdy piłkarze wyszli na rozgrzewkę na sztuczną murawę zaczęła się ulewa. Na szczęście w czasie meczu przestało lać, a zaczęło tylko padać, z przerwami. I do tego cały czas wał silny wiatr.

W Warszawie reprezentanci Wysp Owczych mieli problemy z opuszczeniem własnej połowy. W Tórshavn zagrali odważniej decydując się na pressing, dzięki któremu to nasi mieli czasami problem z szybkim przekroczeniem środkowej linii. Ale gdy już się to im udawało, stwarzali sobie więcej znacznie więcej sytuacji niż w pierwszym meczu.

I najważniejsze – pierwszą bramkę zdobyli bardzo szybko, co miało kolosalne znaczenie dla przebiegu dalszej gry. Sebastian Szymański przytomnym strzałem z linii pola karnego wykończył akcję po dośrodkowaniu Przemysława Frankowskiego i, po zbyt krótkim wybiciu piłki przez obrońcę gospodarzy, podaniu Piotra Zielińskiego. Gol padł w 3 minucie 14 sekundzie, co, jak wyliczyli statystycy, był najszybciej strzelonym w historii debiutów wszystkich selekcjonerów reprezentacji Polski. Może rywal nie był z najwyższej półki, ale mecz zaczął się dla rekordzisty Michała Probierza wręcz koncertowo.

Dla jego drużyny zaczęła się tak też druga połowa, gdy po kilku jej sekundach faulowany tuż przed linią pola karnego był Arkadiusz Milik. Obrońca Hørður Askham zobaczył za to czerwoną kartkę. Gospodarze grali więc prawie pół meczu w osłabieniu, co na samym początku paradoksalnie było trudne do zauważenia. Pod koniec goście już prawie nie wychodzili z ich połowy. Wcześniej zdobyli drugą bramkę, znów po akcji Frankowskiego. Tym razem jego dośrodkowanie idealnie trafiło na głowę wprowadzonego po przerwie Adama Buksy, więc nie miał najmniejszych problemów z posłaniem piłki do siatki.

W sumie pewne zwycięstwo autorskiej drużyny Michała Probierza. Dlatego autorskiej, że posłał do boju w swoim pierwszym meczu aż czterech debiutantów. W podstawowym składzie wyszedł Patryk Peda z włoskiego SPAL Ferrara i Patryk Dziczek z Piasta Gliwice. W drugiej połowie wpuścił też na boisko Jakuba Piotrowskiego z bułgarskiego Łudogorca Razgrad i Filipa Marchwińskiego z Lecha Poznań.

Szczególnie występ Pedy wzbudzał mnóstwo emocji i sprawił, że Probierz już w swym debiucie ponownie zapisał się w historii polskiej reprezentacji. Nigdy wcześniej nie zagrał w niej zawodnik trzecioligowy, bo na tym poziomie występuje Peda we Włoszech w Serie C. Wystawienie go na środku obrony, gdy na poziomie seniorów ma zaliczone zaledwie 40 ligowych meczów, było niewątpliwie aktem odwagi. Ryzyko się opłaciło, bo debiutant błędów nie popełniał, za to raz wybił piłkę tuż sprzed linii bramkowej, po chyba najgroźniejszej akcji stworzonej przez gospodarzy. Choć zachwyty nad jego grą, obwieszczanie już „narodzin gwiazdy”, są przesadne. Dajmy mu się sprawdzić, i to nie raz, z silniejszym rywalem...

Zwycięstwo w Tórshavn okazało się tym cenniejsze, że Polacy niespodziewanie znów sami mogą decydować o swoim losie w eliminacjach do mistrzostw Europy. Czesi przegrali bowiem w Tiranie z Albanią 0:3 i dzięki temu, w dużym skrócie, jeśli piłkarze Probierza pokonają u siebie w niedzielę Albanię i później w listopadzie Czechy, na pewno wywalczą awans!

Na pewno jednak, poza wynikiem, samym meczem trudno się zachwycać, co zauważa na szczęście Probierz. Zauważył też Wojciech Szczęsny, który podsumowując obecną sytuację reprezentacji Polski w eliminacjach przyznał w telewizyjnym wywiadzie, że „to jakiś cud”, na który nie zasłużyła. Jak widać cuda w piłce się zdarzają, a prawdziwy będzie wtedy, gdy ten awans wywalczy bez konieczności gry w barażach. Trzeba wygrać dwa mecze, co łatwe na pewno nie będzie, ale nie jest też zadaniem niewykonalnym. 

▬ ▬ ● ▬