Teoria piłek setowych i przebity balon

Fot. Trafnie.eu

Po ostatniej kolejce ligowej najwięcej komentarzy dotyczyło oczywiście meczu Legii z Jagiellonią. Warto jednak sięgnąć także do wcześniejszych opinii.

Czytając różne teksty odnosiłem wrażenie, że we wtorkowy mroźny wieczór Legia pokaże miejsce w szeregu Jagiellonii. Oczywiście nikt tego nie mówił wprost, ale… Jeszcze zanim zaczęła się wiosenna część sezonu, biły w oczy tytuły, że Legia zbroi się już na Ligę Mistrzów, by nie popełnić błędu z ubiegłego roku, gdy zbyt późno zaczęła finalizować transfery. Jakby sprawa tytułu była już przesądzona i tylko do końca sezonu trzeba go przyklepać w meczach koniecznych do rozegrania.

Dariusz Dziekanowski przekonywał (za: przegladsportowy.pl):

„Widać po jej grze, że trener Romeo Jozak ma autorski pomysł i konsekwentnie go realizuje. W kolejnym spotkaniu widzimy te same elementy - sporo gry z pierwszej piłki, większość podań posyłanych do przodu, mało akcji rozgrywanych wszerz boiska”.

Trener Jozak ze sporą pewnością siebie recytował teorie o piłkach setowych:

„Uważam dwa następne mecze jak dwie piłki setowe, przekładając to na nomenklaturę tenisową. Potrzebujemy trzech setów do zwycięstwa, po niedzieli będziemy mieli dwa lub wciąż będziemy walczyć o tytuł, jeśli nie wygramy”.

Jak zwykle wszystko zweryfikowało boisko. Okazało się, że Dziekanowski nie mógł wygłosić pochwały dla Chorwata w gorszym momencie. Na szczęście Jozakowi nie zabrakło zdrowego rozsądku. Po bolesnej porażce z Jagiellonią w Warszawie 0:2 nie próbował zwalać winy na pogodę, sędziego, który wyrzucił z boiska jego dwóch piłkarzy (pierwszego już po kwadransie), czy Bóg wie co jeszcze. Zachował się z klasą:

„Można powiedzieć, że czerwona kartka odmieniła obraz meczu, myślę jednak, że nawet jeśli gralibyśmy w jedenastu, trudno byłoby nam wygrać. Byliśmy jak przebity balon. W zespole zabrakło energii. Nie wiem jeszcze, dlaczego tak się stało - to kwestia do przemyśleń”.

Z pewnością. I to do głębokich przemyśleń. Bo cichą koronację Legii niektórzy urządzili trochę za wcześnie. Tak jak za wcześnie na zakładanie Jagiellonii już teraz mistrzowskiej korony. Na razie ma trzy punkty przewagi nad resztą stawki, a do końca jeszcze sporo meczów. Pisanie więc, że „rządzi Ekstraklasą”, jest zdecydowanie na wyrost. Na szczęście jej trener Ireneusz Mamrot nie stracił rozumu:

„Trzeba się cieszyć, ale też skupiać na kolejnych spotkaniach. Mamy teraz mecz z Wisłą, który także będzie bardzo trudny. Ostatnie lata pokazują, że ta liga jest bardzo wyrównana. Nie ma tu drużyny, która dominuje, odskakuje na kilka punktów”.

Czyli zrobiło się naprawdę ciekawie, głównie za sprawą Jagiellonii, którą przyjdzie jeszcze czas się zająć. I to bez względu na to, czy zakończy sezon na pierwszym miejscu, czy nie. Jeśli dalej będzie grać, jak w lutym (cztery zwycięstwa), ma szanse na pierwszy tytuł, w co przed startem drugiej rundy rozgrywek, szczerze przyznaje, nie wierzyłem. Ale do tego jeszcze droga daleka...

▬ ▬ ● ▬