Tego nie ma w przewodnikach

Fot. Trafnie.eu

Po nieco dołujących (przynajmniej dla mnie) wnioskach w poprzednim tekście i równie dołującej szaro-burej pogodzie za oknem, postanowiłem zmienić klimat...

...dosłownie i w przenośni, by trochę odreagować. Zamiast kolejny raz zastanawiać się kto zastanie selekcjonerem reprezentacji Polski (oficjalna prezentacja we wtorek!), wykorzystałem kilka tekstów dotyczących polskich piłkarzy i trenerów opisujących swoje doświadczenia z różnych, często bardzo odległych i egzotycznych części świata, by w oparciu o ich refleksje na chwilę totalnie zmienić temat, tylko ramowo powiązany z piłką nożną. Bo kto zdecyduje się uprawiać związany z nią zawód na obczyźnie, co nie jest akurat niczym niezwykłym we wspomnianej branży, może zdobyć wiele bezcennych doświadczeń, niekoniecznie czysto piłkarskich. Przecież nie od dziś wiadomo, że podróże kształcą.

W tych opowieściach dotyczących różnych aspektów życia, których raczej nie znajdziecie w przewodnikach, zdecydowanie najgorzej wypada Korea Południowa. Przynajmniej w ocenie Oskara Zawady, który występował tam w klubie Jeju United, zanim wrócił do Polski (Stal Mielec), by potem znów ruszyć w świat. Tak opisał swoje wrażenia:

„Koreańczycy mają bardzo zamknięte głowy. Przede wszystkim osoby, które nigdy nie wyjechały poza swój kraj, żyją w bańce. Z nimi trudno było się dogadać czy porozumieć. Dodatkowo na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć tych, którzy potrafili mówić po angielsku. Cały czas musiałem chodzić z włączonym tłumaczem w telefonie, co było trudne i denerwujące. Wielokrotnie nawet w restauracji otrzymywałem zupełnie inny posiłek, niż zamawiałem. Przez to wszystko czułem, że wychodzę przed nimi na głupka. Oprócz tego tamtejsza kultura nie była mi bliska. Zawsze przed meczem zawodnicy, którzy nie brali udziału w spotkaniu, musieli kłaniać się i klaskać przed innymi piłkarzami z drużyny. Nazwałbym to reżimem koreańskim”.

Obraz zdecydowanie odstraszający, mimo że Zawada mieszkał na przepięknej wyspie Jeju. To może bardziej przyjazna dla cudzoziemców jest afrykańska Gwinea? Opowiedział o niej trener Kazimierz Jagiełło pracujący w miejscowym klubie Hafia FC:

„My, Europejczycy, lubimy narzekać, że czegoś nam brakuje. Ale dopiero tutaj można zobaczyć, co naprawdę oznacza brak. Większość ludzi wstaje rano i zastanawia się, jak tu zarobić 40-50 franków gwinejskich, czyli ok. sześć euro, żeby wyżywić rodzinę. Najczęściej handlują. Tutaj jest bardzo dużo targów. Ktoś jedzie z samego rana 20, 30 km za miasto po towar. Kupuje go taniej i później na targu sprzedaje drożej. A inny kupi na targu i sprzeda za jeszcze drożej na ulicy. I tak sobie radzą. To jest bardzo powszechny sposób na zarobek. Ale co charakterystyczne, przy tych trudnościach wszyscy są uśmiechnięci, otwarci i życzliwi dla siebie”.

Nie jest to raczej zachęta do pracy w Gwinei, ale tylko pozornie, ponieważ…:

„Może zabrzmi to dziwnie, ale tu się żyje lepiej niż w Europie. Jestem reprezentantem klasy średniej, ale mam apartament nad morzem i własnego kierowcą. Na takie rzeczy nie byłoby mnie w Belgii stać. Ja tu mam wszystko, czego tylko chcę; dobre wina, szampany, mięso, ekskluzywne restauracje. Ale oczywiście z jednym zastrzeżeniem: trzeba mieć europejską pensję. Gdybym miał zarobki gwinejskie, wiadomo, że nie mieszkałbym tutaj”.

Swoje zalety i wady ma też Malta, co wie najlepiej Jakub Rataj, były zawodnik miejscowych klubów Għargħur i Santa Lucia:

„Wszystko na Malcie jest łatwo dostępne. Sklepy, restauracje, bary czy kawiarnie są na wyciągnięcie ręki. Co za tym idzie, widać spore przeludnienie. Przede wszystkim, jeżeli chodzi o zabudowę. Na każdym kroku stoi jakiś budynek, a coraz mniej jest zieleni. Szczególnie na północy natura zanika, bo tam mieszczą się siedziby firm oraz mieszkają obcokrajowcy. Dodatkowo ulice są zakorkowane, a znalezienie parkingu to wyczyn. W wielu miejscach panuje tłok, co z czasem męczy. Ale na pewno dla młodych osób Malta to przyjemne miejsce do życia”.

Ale chyba nie tak przyjemne jak Nowa Zelandia. Opowiedział o niej wspomniany już wcześniej Zawada, który występuje obecnie w klubie Wellington Phoenix. I łatwo wywnioskować, że w porównaniu z Koreą Południową, na którą tak narzekał, to niemal raj:

„Mieszkam nieco poza stolicą [Wellington], bo do centrum mam dziesięć, może piętnaście minut. Niedaleko znajdują się lasy, góry, zieleń, a kiedy chcę pojechać na plażę, to w dziesięć minut jestem nad wodą”.

Jednak w Nowej Zelandii spodobało mu się coś jeszcze bardziej:

„Otwartość oraz życzliwość ludzi, są bardzo sympatyczni, pozytywni i uczynni. Oczywiście zdarzają się odchylenia od normy, lecz one występują w każdym kraju. Na pewno Nowozelandczycy są inni niż Polacy, bo po prostu bije od nich szczęście. Widoczny jest tutaj klimat amerykański. Każdy chce z tobą porozmawiać nie dlatego, że jesteś piłkarzem, ale dlatego, że są otwarci. To na pewno odróżnia ich od Polaków. Przekłada się na ludzi w klubie, których cechuje profesjonalizm, ale mają spory luz, bo jednak w Polsce jest większa napinka. Widać, że cieszą się życiem”.

Jaki z tego płynie wniosek? Piłkarze i trenerzy – nie bójcie się ruszać w świat w poszukiwaniu nowego miejsca pracy. Może nie zawsze traficie do raju, ale zawsze będziecie mieli co wspominać i o czym opowiadać.

Wszystkie cytaty pochodzą z: przegladsportowy.onet.pl.

▬ ▬ ● ▬