Szaleństwo już tylko we wspomnieniach

W Brazylii skończyło się wychwalanie Julio Cesara za obronę karnych w dramatycznym meczu z Chile. Teraz czas na Kolumbię. Oczywiście znów nikt nie wątpi w sukces.

Ile ja się kiedyś naczytałem o szaleństwie po zwycięstwach Brazylii. Kiedy miałem okazję skonfrontować to z rzeczywistością, wypadło bardzo blado. Byłem w samym centrum Belo Horizonte po ostatnim meczu z Chile, może ze trzy godziny po jego zakończeniu. Cisza i spokój.

Chyba po zwykłym meczu ligowym w Polsce jest więcej zamieszania. Uświadomiłem sobie, że właśnie reprezentacja kraju, który organizuje mistrzostwa przeszła do następnej rundy po dramatycznej serii karnych. Z dwóch autobusów jakieś niedobitki w żółtych koszulkach, chyba jeszcze wracające ze stadionu, coś tam krzyczały do przechodniów. Kilku kierowców nacisnęło na klaksony, by zamanifestować swoją radość. Wszystko!

Wreszcie zobaczyłem kilka osób tańczących i śpiewających. Podszedłem bliżej. Grupa capoeiry, połączenia brazylijskiej sztuki tańca i walki, dawała mały występ pod jednym z barów. Czyli też fałszywy trop. Czy tak wygląda radość po zwycięstwie Canarinhos w ich ojczyźnie? Widocznie tak. Pocieszałem się jeszcze, że może w innych częściach Belo Horizonte trwa szaleństwo, przecież w metropolii żyje ponad dwa miliony ludzi. Ale sam w to nie wierzyłem.

Czasy się zmieniły. Pierwszy raz jestem w Brazylii więc podam przykład z innej półki. W 1998 roku biłem się, by dostać wejściówkę do mixed zony, czyli strefy wywiadów, po meczach Brazylijczyków na mistrzostwach we Francji. Mecz był dla mnie dodatkiem do prawdziwego spektaklu, który odbywał się po jego zakończeniu. Emocje większe niż na boisku i trybunach kilkadziesiąt minut wcześniej.

W strefie wywiadów wszystko wokół mnie wirowało. O mało nie straciłem życia, gdy jakiś gwiazdor zatrzymał się przez przypadek w moim pobliżu. Natychmiast poczułem na plecach tłum reporterów. Starałem się przede wszystkim odepchnąć od metalowej barierki, do której byłem przyciśnięty. Sprawozdania na żywo przekazywane do radia, podniecone, pełne patosu głosy – pełne szaleństwo.

Po wygranym 3:0 meczu z Marokiem doszło do wymiany zdań między jednym z redaktorów i trenerem Mario Zagallo. Nie wiem o co poszło, nie znam portugalskiego, ale zaczęła się taka awantura, że przez chwilę nawet myślałem, że zaraz zaczną się lać. Obaj czerwoni na twarzach wrzeszczeli do siebie z kilku metrów. Tym razem oddzielające ich barierki mogły komuś uratować życie...

A teraz? Strefa wywiadów po meczach Brazylijczyków to wyłącznie strefa wywiadów. Jak się z kimś uda pogadać, można zacytować kilka zdań. Jeśli ktoś nie mówi po portugalsku, musi poczekać na Davida Luiza. Jako jedyny odpowie na pytanie po angielsku. Zdecydowanie najsympatyczniejszy z tej ferajny. Ale trzeba się najpierw do niego dopchać. Wszyscy wiedzą, że David Luiz jak może nikomu nie odmówi, więc chętnych by to sprawdzić nigdy nie brakuje.

Brakuje mi za to czegoś w grze Brazylijczyków. Jeśli to ma być ciągle główny kandydat na mistrza świata, ciężko mi sobie wyobrazić, by trzynastego lipca świętował tytuł. Za dużo chaosu i błędów. Z czterech meczów w trzech stracili bramki. Z takimi bocznymi obrońcami jak Dani Alves i Marcelo poradzi sobie wielu napastników. A rezerwy nie za mocne. Nie wiem po co Scolari wprowadza na boisko Jo, tak „cienkiego”, że żal patrzeć.

Życzę Brazylii zdobycia tytułu. Nie wątpię, że wtedy nastąpi erupcja narodowej dumy i niekontrolowanej radości. Tylko czy tych planów już za chwilę nie pokrzyżuje Kolumbia? Jedno jest pocieszające. Gdyby się okazało, że w życie wejdzie czarny scenariusz dla gospodarzy, przynajmniej nie będzie prawdziwej tragedii, jak nie było prawdziwej radości po wyeliminowaniu Chile.

▬ ▬ ● ▬