Substytut sukcesu

W Arabii Saudyjskiej odbył się najważniejszy mecz w klubowej piłce. Teoretycznie najważniejszy, bo naprawdę nie wiem, czy wszyscy wiedzą, że się odbył.

W finale klubowych mistrzostw świata angielski Manchester City rozbił brazylijskie Fluminense Rio de Janeiro 4:0. Już sama nazwa imprezy nie pozostawia wątpliwości, że to najważniejsze trofeum w tej kategorii rozgrywek, w co trudno jednak uwierzyć, biorąc pod uwagę limitowane zainteresowanie przez światowe media. Nie zauważyłem, by ktokolwiek się mistrzostwami specjalnie podniecał. Gdybyśmy próbowali je porównać z finałem Ligi Mistrzów, to jak impreza z zupełnie innej półki.

W decydującym o tytule meczu w Arabii Saudyjskiej walczyły dwie drużyny z najsilniejszych piłkarsko kontynentów, dlatego w drabince rozgrywek rozstawione od razu w półfinale. Jednak od lat te z Ameryki Południowej nie są w stanie wygrać z tymi z Europy. Ostatni raz dokonał tego w 2012 roku brazylijski Corinthians. Jedak w następnych latach aż pięć razy południowoamerykańskie kluby przegrywały walkę o finał z przedstawicielami pozostałych kontynentów!

Czyli także w tych rozgrywkach nastąpiło wyraźne rozwarstwienie poziomu, podobne do Ligi Mistrzów. Najsilniejsi z Europy są poza zasięgiem reszty stawki stanowiącej dla niej tło. Manchester City potrzebował niecałej minuty, by w finale z Fluminense zdobyć pierwszą bramkę. Dokładając potem jeszcze trzy nie pozostawił wątpliwości, kto zasłużył na mistrzostwo.

Europa wypija najlepsze soki z innych kontynentów ściągając z nich do swoich czołowych lig najbardziej wartościowych piłkarzy. Dowodem dwa gole zdobyte w finale przez Argentyńczyka Juliana Alvareza. Dla kontrastu, w drużynie Fluminense wystąpił Brazylijczyk Marcelo, który po latach występów w Realu Madryt wrócił do ojczyzny w wieku przedemerytalnym. Na tym przykładzie najlepiej widać kogo stać na jakich piłkarzy.

Choć klubowe mistrzostwa świata nie wzbudzają przesadnego zainteresowania, jednak zdobyte w nich trofeum ma swoją wagę i na zawsze pozostaje w dorobku triumfatorów rozgrywek. Manchester City wygrywając Ligę Mistrzów po raz pierwszy wywalczył prawo występu w imprezie i szansy na zwycięstwo nie zmarnował. To rekordowy rok dla tego klubu. Po zdobyciu mistrzostwa i Pucharu Anglii, Pucharu Mistrzów i Superpucharu Europy, zdobył piąte trofeum, teoretycznie najcenniejsze.

Ciekawe, co na to Sir Alex Ferguson? Pewnie przeżył kolejny trudny wieczór w kończącym się roku. Nazwał kiedyś Manchester City „hałaśliwymi sąsiadami” nie mogąc znieść, że zdobywają kolejne trofea pozostawiając w coraz głębszym cieniu jego Manchester United. Może już się zdążył do tego przyzwyczaić?

Z pewnością Szymon Marciniak zdążył się przyzwyczaić do występów w finałach największych światowych imprez. Nieco ponad rok zabrało mu poprowadzenie trzeciego (mistrzostwa świata, Liga Mistrzów, klubowe mistrzostwa świata). Razem z polskimi asystentami (Tomaszem Listkiewiczem i Adamem Kupsikiem) błędów w Arabii Saudyjskiej nie popełnił, więc trudno się dziwić, że rodzime media odnotowały jego występ wręcz z entuzjazmem. Nie mam wątpliwości, że stał się prawdziwym celebrytą polskiej piłki. Skoro od lat brakuje w niej sukcesów, więc naród karmiony jest jego substytutami w wykonaniu Marciniaka i spółki.

▬ ▬ ● ▬