Subiektywne liczenie strat

Fot. Trafnie.eu

Wciąż komentowane są czwartkowe mecze polskich drużyn w Lidze Europejskiej. Niby trzy zwycięstwa, czyli wręcz rekordowy wynik, a pochwał nie za wiele.

Oczywiście najwięcej zebrała ich Lechia Gdańsk. Chyba nie będzie przesady w stwierdzeniu, że jako jedyna była i jest szczerze chwalona. Szkoda tylko, że nie wykorzystała kilku stworzonych sytuacji w meczu z Bröndby i nie wygrała wyżej, jedynie 2:1. Bo jej gra mogła się naprawdę podobać. Jeśli utrzyma poziom w rewanżu w Kopenhadze będzie miała realne szanse na awans. Nie podniecajmy się jednak taką perspektywą zbyt wcześnie. Życie mnie nauczyło, by z wielką ostrożnością czekać na mecze polskich drużyn w europejskich pucharach.

W przypadku Piasta trudno narzekać na skuteczność, chwilami była wręcz na niewyobrażalnym poziomie. Szkoda tylko, że uwaga dotyczy strzelania bramek sobie samemu. Niestety nasuwająca się refleksja po tegorocznych pucharowych występach drużyny z Gliwic jest następująca – najtrudniejszym przeciwnikiem Piasta jest sam Piast!

Trzy „swojaki” w dwóch ostatnich meczach to dorobek naprawdę niezwykły. Gdyby Piast nie robił rywalom takich prezentów na swoim stadionie z pewnością można by z optymizmem oczekiwać kolejnych meczów. Na razie należy oczekiwać na kolejny występ drużyny nieobliczalnej.

W przeciwieństwie do Piasta Legia, najbardziej sponiewierana z trzech pucharowiczów, wydaje się wyjątkowo przewidywalna. Przynajmniej na razie, bo na razie z wielkim prawdopodobieństwem można stwierdzić, że po kolejnym występie w sprawozdaniu znów pojawi się słowo „rozczarowanie”.

Obrońca Marko Vešović nie mógł zrozumieć dlaczego po zwycięstwie 1:0 z Kuopion Palloseura kibice wygwizdali piłkarzy Legii. To ja nie mogę zrozumieć, gdzie on się uchował? Czy naprawdę nie zauważył jakie są w Warszawie oczekiwania i reakcje trybun? Bo wygaduje bzdury, jakby w czwartek zagrał po raz pierwszy przy Łazienkowskiej. Tej, że z Pogonią zagrali „bardzo dobrze, tylko nie wykorzystali okazji do strzelenia bramek”, nawet nie chce mi się już komentować.

Trudno natomiast nie skomentować pomeczowych wypowiedzi trenera Aleksandara Vukovicia. Po przegranej z Pogonią przynajmniej nie przekonywał, że było dobrze, tylko zalecał „przyjęcie porażki na klatę”. Po zwycięstwie nad Finami mówił tak:

„Wiemy, że powinniśmy zagrać lepiej. Stać nas na to”.

Czyli powiedział coś, co można nazwać oczywistą oczywistością, a także:

„Trudno jest podać konkretną datę, kiedy będziemy grać lepiej. Widząc codzienną pracę mogę stwierdzić, że moi piłkarze będą grali lepiej. W tym okresie, na początku sezonu, sztuką jest przejść z jak najmniejszymi stratami. Nie powinniśmy stracić trzech punktów z Pogonią. Zanim wszystko zacznie funkcjonować, musimy zdobywać jak najwięcej punktów”.

Rozumiem, że chodzi mu o czas na budowę drużyny. Odnoszę jednak wrażenie, że inni zamiast mówić o stratach już na początku sezonu starają się po prostu grać i wygrywać.
Przełożony trenera, prezes i właściciel klubu Dariusz Mioduski, ma z pewnością inne podejście do liczenia strat, dlatego zapowiedział piłkarzom, że mogą liczyć na rekordowe premie za awans do fazy grupowej Ligi Europejskiej - około 3,5 miliona złotych (za: przegladsportowy.pl):

„Prezes Mioduski jest bardzo zdeterminowany, aby po dwuletnich niepowodzeniach zobaczyć przy Łazienkowskiej europejski futbol na wysokim poziomie. Dlatego zgodził się na największe premie w historii tych rozgrywek”.

Myślę, że europejski futbol na wysokim poziomie interesuje go zdecydowanie mniej od konieczności zrównoważenia potencjalnego debetu na kocie odpowiednimi wpływami, więc warto obiecać część, nawet większą niż zwykle, potencjalnej premii od UEFA. Nie sądzę jednak, by miała istotny wpływ na wyniki w najbliższych meczach, skoro trener drużyny wciąż prosi o cierpliwość. A samym stwierdzeniem, że „z czasem będzie coraz lepiej” na pewno do fazy grupowej nikt nie awansuje.

▬ ▬ ● ▬