Steaua wyznacza granice

Z Legią trudno się nudzić. Szczególnie w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Powoli staje się specjalistką od prawdziwej sinusoidy nastrojów.

Po pierwszej połowie meczu ze Steauą w Bukareszcie zastanawiałem się po co Legii Liga Mistrzów. Prezentowała się dramatycznie. Nie było to jednak specjalnym zaskoczeniem, skoro nie zasłużyła na pochwałę choćby za jeden z czterech poprzednich meczów w kwalifikacjach. Nawet tych, które w konsekwencji dawały jej awans.

W Bukareszcie znów przegrywała przede wszystkim sama ze sobą. Po co pchać się do Ligi Mistrzów, jeśli drużyna skupia się wyłącznie na przeszkadzaniu rywalowi, który do czołówki europejskiej na pewno nie należy. Podobał mi się najwyżej  Jakub Kosecki, ponieważ świetnie… wracał pod bramkę Kuciaka. Miał kilka cennych przechwytów. Ale on powinien przede wszystkim błyszczeć pod drugą bramką. Tylko że tam trudno było zauważyć kogoś z drużyny gości.   

Legia mogła grać ze Steauą tylko i wyłącznie dlatego, że Michel Platini, po objęciu rządów w UEFA, postanowił dać fory tym słabszym zespołom, by walczyły o fazę grupową między sobą. Dlatego polska drużyna w decydujących meczach mierzy się z rumuńską, a nie z hiszpańską czy angielską. Jeśli jeszcze to nie pomaga, co ma pomóc w awansie? Szczęście? Tego aż nadto, Steaua, jak wcześniej Molde, mogła prowadzić nawet piątką do zera. Na szczęście Legia miała szczęście i Kuciaka w bramce…  

Wynik 1:0 dla Steauy do przerwy stanowił naprawdę najmniejszy wymiar kary. Pod koniec pierwszej połowy był taki moment, gdy Legia próbowała dłużej utrzymać się przy piłce w środku pola, wymieniając więcej podań. Tylko moment, bo Rumuni stłamsili ją fizycznie agresywnym pressingiem. Pokazali swoją dominację także pod tym względem.  

A przecież zwycięska drużyna z tej pary musi trafić na kogoś z najlepszych w fazie grupowej. Real, Barcelona, Bayern? Niewykluczone. To jak z nimi grać, skoro skuteczniejsza Steaua już po pierwszej połowie mogła rozjechać Legię? Po prostu strach się nie bać…   

Wcześniej bałem się jednak o drugą połowę. Nie znajdowałem najmniejszego argumentu, że może być lepsza od pierwszej. Tak samo było w meczu w Molde. I drugi raz nastąpił nagły zwrot akcji. Szybko zdobyta bramka przez Koseckiego po wzorowej kontrze i później zupełnie inny mecz. Bardziej wyrównany, choć gospodarze mieli swoje kolejne okazje bramkowe. Ostatecznie zakończył się remisem 1:1. Wymarzony dla trenera Urbana. Czy w rewanżu wymyśli wymarzoną taktykę, która da wymarzony awans? Awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów, która stała się wręcz mityczna.      

Czytam, że Legia jest teraz tylko krok od raju. To musi robić bardzo duże kroki. I niech jej piłkarze wezmą przed rewanżem coś na uspokojenie, bo ciśnienie do wtorku z każdym dniem będzie wzrastać.

Teoretycznie Legia jest odrobinę bliżej awansu niż Steaua, ale to nadal sprawa otwarta. Rumuni są na tyle mocni, że stać ich na zdobycie bramki w Warszawie. Nawet więcej niż jednej. Mam nadzieję, że jednak nie strzelą nic i wreszcie znów zobaczymy w Polsce Ligę Mistrzów. Pierwszy raz od 1996 roku. Miałem szczęście wtedy ją oglądać, a ostatnim meczem, który widziałem na żywo, był Widzewa ze… Steauą.  

▬ ▬ ● ▬