Skojarzenia ze… skoczkami

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia o dwóch wydarzeniach zupełnie do siebie nie pasujących. Jednak tylko z pozoru, moim zdaniem oczywiście.

Zacznę od tego nie związanego z piłką nożną, ale teoretycznie najważniejszego w światowym sporcie od ponad dwóch tygodni. To zakończone w niedzielę zimowe igrzyska olimpijskie. Impreza, w której od początku odbywa się liczenie medali, dowodów narodowej dumy.

Jeszcze przed rozpoczęciem igrzysk opublikowano prognozy, już nie pamiętam kogo, o przewidywanym dorobku sportowców z poszczególnych krajów. W przypadku Polski miało być zero! Skończyło się na jednym brązowym w skokach. Czyli lepiej niż przewidywano, ale...

W ojczyźnie Dawida Kubackiego, który ten medal zdobył, oczekiwano znacznie więcej. Śledziłem te nastroje od wielu tygodni, choć dość pobieżnie, bo nie jestem specjalnym miłośnikiem skoków narciarskich, jednak trudno ich było nie dostrzec ze względu na dość nachalny przekaz w mediach.

Zdążyłem się zorientować, że wyraźnie naszym skoczkom nie idzie, że niby jest blisko, jakiś trudny do określenia drobny błąd w sztuce (przygotowaniach, technice skoków?), ale ciągle daleko. Jednak lada chwila powinno wreszcie zaskoczyć i już będzie dobrze. Przecież skoczkowie stanowili główną nadzieję narodu na medale na zimowych igrzyskach, więc w kogo wierzyć, jak nie w nich, nawet jak im nie idzie?

Oczywiście to był punkt widzenia z kraju, w którym skoki narciarskie są sportem… narodowym. Całkiem niedawno się o tym dowiedziałem słuchając komentarza w jednej ze stacji telewizyjnych, a potem słyszałem jeszcze tę teorię kilka razy. Widać zmieniła się wyraźnie definicja „sportu narodowego”, przynajmniej nad Wisłą.

Bo zawsze mi się wydawało, że sport narodowy to taki, który uprawia powszechnie dany naród. Jak na przykład Finowie biegi narciarskie, czy Czesi grę w hokeja na lodzie. A ile Polaków uprawia skoki narciarskie? Kilkudziesięciu? Może z setka? Nawet jak w tych rachunkach jest niedomiar, to niewielki.

Nadmuchana teoria powstała oczywiście na bazie odnoszonych sukcesów i wzrostu oglądalności dyscypliny w kraju, który nie grzeszył przez lata najmniejszymi nawet sukcesami w sportach zimowych. Dlatego do końca lansowano teorię, że na igrzyskach jednak się uda, choć argumentów „za” nie było praktycznie żadnych. Biorąc to pod uwagę medal Kubackiego jest naprawdę sporym osiągnięciem, bo nie spodziewałem się go zupełnie.

Refleksje z igrzysk skojarzyłem z ostatnimi występami… Legii. Zestawienie z pozoru absurdalne, choć dla mnie dość logiczne, bo doszedłem do podobnych wniosków. Warszawska drużyna, broniąca się przed spadkiem, zremisowała w piątek bezbramkowo w Niecieczy z Bruk-Betem Termaliką, czyli bezpośrednim konkurentem w walce o utrzymanie. To był jej kolejny słaby mecz, po ustanowieniu przed tygodniem klubowego „rekordu” – 14 porażek w lidze w sezonie (na razie także rekordu Ekstraklasy w bieżącym).

Z Legią, tak jak ze skoczkami, wydawało się przed długi czas, że to tylko moment, że przecież dłużej tak być nie może, że zaraz musi odpalić. I niektórzy się upewnili w tym przekonaniu po zimowej przerwie, gdy w pierwszym meczu pokonała w Lubinie Zagłębie 3:1. Trzeba jednak przyznać, że wynik był lepszy niż gra, a w dwóch kolejnych prezentowała się znacznie gorzej.

Jak widać nie jest łatwo bronić się przed spadkiem nawet będąc (jeszcze) mistrzem Polski i mając spory potencjał w porównaniu z rywalami. Potencjałem się meczów nie wygrywa, wygrywa się głową i nogami. A nikt mistrzowi nie odpuści, wręcz przeciwnie, jeszcze specjalnie się na niego spręży, czując w jakiej jest sytuacji.

Na razie trudno znaleźć jakieś logiczne argumenty przemawiające za Legią, czyli jej potencjalnymi zwycięstwami w najbliższym czasie. Gra słabo, straciła w zimie kluczowego zawodnika (wytransferowany Luquinhas), a następnego w poprzednim meczu na trzy kolejne za czerwoną kartkę (Artur Boruc), atmosfera wokół klubu wciąż jest fatalna – kibice szykują protest na najbliższy mecz ligowy...

A punkty zdobywać trzeba, nikt ich za darmo nie odda. Legia po trzech kolejkach po zimowej przerwie ciągle w strefie spadkowej, więc presja coraz większa. Jak bardzo, przekonamy się w najbliższy piątek, gdy w Warszawie zagra z kolejną drużyną broniącą się przed spadkiem, Wisłą Kraków.

▬ ▬ ● ▬