Rządy agencyjne

Ciekawe rzeczy dzieją się w Gdańsku. Zastanawiam się tylko dla kogo. Bo normalnie tam nie jest. Były już trener Lechii nie pozostawił co do tego żadnych wątpliwości.

Gdy wczoraj pisałem, że papier i uszy wszystko przyjmą, chciałem na zasadzie kontry zacytować nowego współwłaściciela Lechii Gdańsk. Pan Franz Jozef Wernze na wtorkowej konferencji prasowej wypowiadał się bardzo rozsądnie. Takie odniosłem wrażenie. Bo czy można mieć inne gdy się słyszy, że piłka jest nieobliczalna, a w czasie meczu wszystko się może zdarzyć? Dlatego Wernze stwierdził, że nie zamierza stawiać żadnych twardych warunków, choć jako jeden z inwestorów jest zainteresowany, co chyba oczywiste, sukcesami Lechii.  

Taką wypowiedź rzeczywiście można uznać za rozsądną pod warunkiem, że ktoś jest równie naiwny jak ja, co przyznaję z pewnym zażenowaniem. Życie szybko dopisało bowiem dalszy ciąg do tych słów, każąc je włożyć między bajki. Dzień później został zwolniony trener Michał Probierz. Po remisie z Jagiellonią Lechia odpadła w ćwierćfinale Pucharu Polski. Pretekst do pogonienia szkoleniowca był więc wystarczający. Przynajmniej w polskich realiach.

To w pewnym sensie zmiana symboliczna. Były większościowy udziałowiec Lechii Andrzej Kuchar był wręcz w Probierzu zakochany. Uważał, że ma najlepszego trenera w klubie jakiego sobie tylko mógł wymarzyć. Nie wszyscy wokół podzielali ten pogląd, ale Kuchar nie chciał ich słuchać. Skoro rozstał się z Lechią, to Lechia zaraz rozstała się z jego idealnym trenerem.

Następcą Probierza ma zostać Holender Ricardo Moniz. Nie jest to nazwisko rzucające na kolana, tak jak na kolana nie rzucają już od lat wyniki polskich drużyn w Europie. Teoretycznie więc kandydat na miarę stołka, który obejmie.

Nie wolno go jednak deprecjonować. Zdobył sporo doświadczeń w różnych klubach. W Feyenoordzie pracował z młodzieżą w tym samym czasie co Włodzimierz Smolarek. Chyba najcenniejszy był krótki okres spędzony w Hamburgu. Zaprocentował znajomościami, które dały w konsekwencji angaż w Lechii.      

Nie wiem czy Holendrowi gratulować czy współczuć. Probierz już zdążył powiedzieć „Przeglądowi Sportowemu” to, co jako trener mówić jeszcze nie mógł, a ja zdążyłem wcześniej obśmiać. Między innymi kto naprawdę rządzi klubem:

„Są w nim bowiem ludzie, nie pełniący żadnych funkcji, a mający wiele do powiedzenia”.

Chodzi o dwóch piłkarskich agentów – Adama Mandziarę i Mariusza Piekarskiego. A co to w praktyce oznacza? Że pan trener miał w drużynie zawodników, których mu wcisnęli, a nie tych, którzy mu byli potrzebni. Na pytanie czy ich chociaż znał, odpowiedział:

„Znałem, choć nie miałem żadnego wyboru. Przychodzili do nas na tydzień czy dzień przed ligą, później nawet w jej trakcie”.

Kolejny fragment brzmi już tragikomicznie:

„Od pewnego czasu niewiele wiedziałem o tym, co się dzieje w klubie. Nie miałem pojęcia o warunkach finansowych dla nowych zawodników, kiedy do nas dołączą itd.”.

Teraz dużo mówi się i pisze o nowych właścicielach i panu Wernze, ale w klubie są też starzy właściciele. Grupa mniejszościowych udziałowców związanych z polskim kapitałem się nie zmieniła. Większościowi udziałowcy też mogli być polscy. Szczególnie Kazimierz Wierzbicki (ten od siatkarskiego Trefla Sopot) wykazywał dużą aktywność w tym względzie. Kuchar jednak w styczniu niektórym zdradził, że już się dogadał z nowymi inwestorami z zagranicy.

Polscy akcjonariusze Lechii są na razie przez nich ignorowani. Narzekają, że nikt z nimi nie rozmawia. To trochę dziwne, co akurat w tej chwili w Lechii dziwić nie powinno. Ten klub na razie daleki jest od normalności. Ostatnie ruchy wskazują, że nic raczej szybko nie zmieni się na lepsze.

▬ ▬ ● ▬