Przeklęty finał?

Fot. Trafnie.eu

Od tygodnia znów jest osobą koncentrującą na sobie uwagę piłkarskich mediów. I na razie, po zwycięstwie w Premier Laegue, samopoczucie ma znakomite.

Jose Mourinho, bo o nim mowa, wrócił do pracy. Został menedżerem Tottenhamu Hotspur. W swoim pierwszym meczu pokonał w derbach Londynu West Ham United 3:2. I od razu zaznaczył w swoim stylu, że wynik może być mylący. Bo jego drużynie przy prowadzeniu 3:0 bliżej było do zdobycia czwartej bramki, niż rywalom pierwszej. A drugą strzelili już w doliczonym czasie gry, więc inauguracyjne zwycięstwo Mourinho w nowych barwach nie było na moment zagrożone.

To prawda, bo West Ham, spisuje się w tym sezonie znacznie poniżej oczekiwań, także moich. Pokonanie go, nawet gdy gra na własnym stadionie, nie jest wielką sztuką. Dzięki temu portugalski „inżynier dusz”, który równie często jak opisywanie rzeczywistości uwielbia jej kreowanie, na razie znakomicie syci się atmosferą, którą wokół siebie stwarza. Jest przecież „The Special One”, więc musi być wyjątkowy pod każdym względem. Dlatego na pierwszej konferencji prasowej na pytanie, czy porażka w finale Ligi Mistrzów w ubiegłym sezonie mogła mieć wpływ na obecne wyniki Tottenhamu, odpowiedział:

„Nie wiem, nigdy nie przegrałem finału Ligi Mistrzów”.

Powiedział prawdę, choć z typową dla siebie skromnością, będąc przeciwieństwem poprzednika w Tottenhamie. Przypadek Mauricio Pochettino daje wiele do myślenia. Został przecież wybrany najlepszym menedżerem Premier League w ubiegłym sezonie! Czy na początku czerwca po przegranym finale Ligi Mistrzów z Liverppolem ktoś w ogóle mógł przypuszczać, że zostanie pogoniony z londyńskiego klubu? Już chyba szybciej, że za chwilę jakiś kub go jednak skusi do odejścia, bo propozycji mu nie brakowało. Jak czytam, teraz ma ich jeszcze więcej.

Skoro jest tak rozchwytywany, dlaczego nadal nie pracuje w Tottenhamie? Zapłacił wysoką cenę za wynik ponad stan, bo nie sądzę, żebym tylko ja był zaskoczony awansem jego drużyny do finału prestiżowych rozgrywek. Obecny sezon pokazuje, że rachunek, które płaci Tottenham jest bardzo wysoki, skoro osiąga słabe wyniki.

Niestety nawet w Anglii, gdzie menedżerów nie zwalnia się tak szybko jak w innych krajach, nie potrafili tego zrozumieć. Dlatego właściciel Tottenhamu Daniel Levy pokazał Pochettino drzwi, by otworzyć je dla Mourinho.

Portugalczyk we wtorek zaczyna rywalizację w Lidze Mistrzów meczem z Olympiakosem Pireus. Awans do fazy pucharowej raczej wywalczy, ale czy życzyć mu takich wyników jakie osiągnął w ubiegłym sezonie Pochettino? W pytaniu nie ma żadnych podtekstów, ani złośliwości. Warto uczyć się na własnych doświadczeniach i przypomnieć sytuację Tottenhamu sprzed roku.

Akcja Harry’ego Kane skutecznie wykończona przez Lucasa Mourę na pięć minut przed końcem wyjazdowego meczu z Barceloną w ostatniej kolejce fazy grupowej dała londyńskiej drużynie remis 1:1 i w konsekwencji awans. Można powiedzieć, że był to początek nieszczęścia Pochettino. 

Śmiem twierdzić, że gdyby jego drużyna do fazy pucharowej nie awansowała, paradoksalnie dalej pracowałby w klubie. A ponieważ nikt tego nigdy nie sprawdzi, mogę w stylu Mourinho powiedzieć, że oczywiście mam rację.

▬ ▬ ● ▬