Polska jak Brazylia

Fot. Trafnie.eu

Kończy się najprzyjemniejszy okres podczas każdego sezonu. Czyli ten, gdy nie odbywają się żadne oficjalne mecze polskich drużyn. Złośliwość?

Wręcz przeciwnie. Kiedyś nie mogłem się doczekać na pierwszy mecz w roku czy w nowym sezonie. Teraz odwrotnie. Jestem już tak zmęczony kolejnymi porażkami, a jeszcze bardziej wiarą w cuda, że z błogością delektuję się okresem, kiedy nikt nie biega po boisku. Nie trzeba się niepotrzebnie niczym denerwować.

Ale zostały już tylko godziny do pierwszego spotkania reprezentacji w nowym roku. Co prawda to reprezentacja zdecydowanie na wyrost, co najwyżej polskiej ligi, ale zaraz i tak się zacznie narzekanie, kwękanie, wybrzydzanie. I oczekiwania, z reguły ponad stan.

„Najpierw poznajmy rywali, dopiero potem pomówimy o prognozach” – proponuje w „Gazecie Wyborczej” Jakub Błaszczykowski. Tylko że zrobiono dokładnie odwrotnie, od razu przy wyborze nowego selekcjonera.

Przecież reprezentacja już ma postawiony cel – awans do finałów najbliższych mistrzostw Europy. A nie zna jeszcze rywali! Czyli jak Brazylia. Jeszcze nie rozlosowano grup finałowych, a już było wiadomo, że w lecie będzie walczyła wyłącznie o mistrzostwo świata. Nasze orły też – zawsze wyłącznie o awans, czy do mistrzostw, czy już na mistrzostwach.

W Brazylii nikt sobie nie wyobraża, że ich reprezentacja nie miałaby bić się o tytuł. W Polsce też nikt sobie nie wyobraża, że reprezentacja kraju, w którym mieszka, może być zwyczajnie za słaba, by stanowić realne zagrożenie dla kogokolwiek w najbliższych eliminacjach (finałach). Tyle porównań wystarczy. Jeśli nie muszę, Scolariego z Nawałką zestawiał nie będę…

Ten ostatni już szykuje ekipę do walki o EURO 2016 w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, do których wczoraj rano odfrunął z piłkarzami. Tam ma w sobotę zainaugurować rok meczem z Norwegami. Polski selekcjoner przekonuje, że najważniejsza jest teraz selekcja. To bardzo optymistyczna refleksja. Żeby takiej dokonywać, trzeba mieć kogo wybrać. Jeśli pan trener liczy, że znajdzie zawodników na poważne mecze w tym sobotnim i poniedziałkowym (z Mołdawią), znaczy wiary nigdy nie traci. Oby tylko poszukiwał z lepszym skutkiem niż w swoim debiucie ze Słowacją. I z lepszym niż jego poprzednicy w kilku spotkaniach drużyny na siłę nazywanej reprezentacją, które odbywały się regularnie w minionych latach zawsze od grudnia do lutego.

Szkoda, że dwóch najbliższych meczów, tak poważnie traktowanych przez selekcjonera, nikt w jego ojczyźnie nie traktuje poważnie. Najważniejsze, że polski selekcjoner jest ciągle pełen wiary i optymizmu. A nawet poczucia humoru:

„Zaczęliśmy rok od sukcesów. Awansowaliśmy do wyższego koszyka, chociaż nie wyszliśmy na boisko” – powiedział „Przeglądowi Sportowemu”.

Dobrze, że od razu dodał:

„Ale nie przywiązywałem do tego dużej wagi. Musimy przede wszystkim patrzeć na siebie. Jednak z drugiej strony może to nam tylko pomóc w wywalczeniu awansu do finałów EURO”.

Nie tylko to. Teraz trzeba się modlić o szczęśliwą rękę sierotki w Nicei 23 lutego, która wylosuje rywali Polaków. Nie wiem czy to realne, żeby znów mieć tyle farta, co w losowaniu grup EURO 2012 w Kijowie? Pewnie nie. Jednak pomarzyć zawsze można. Nie tylko o wygodnych rywalach, także o awansie. 

Na razie niby reprezentację Polski czekają dwa mecze, w sobotę i poniedziałek. Jej rywale spotkali się wczoraj w Emiratach. Norwegia ograła Mołdawię 2:1.    

▬ ▬ ● ▬