Po częściowym otrzeźwieniu

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia o występie polskich drużyn w trzeciej rundzie kwalifikacji europejskich pucharów. Rundzie innej niż poprzednie.

Po istnej euforii zaledwie sprzed tygodnia, tym razem nastroje są mocno stonowane, delikatnie rzecz ujmując. „Zimny prysznic”, jak przeczytałem w jednym z tytułów. Były reprezentant Polski Dariusz Dziekanowski stwierdził, że poza Jagiellonią Białystok „pozostałe polskie drużyny znalazły się w kłopotliwym położeniu”, ale… (za: wp.pl):

„Nie zmienia to faktu, że mogą wyjść z opresji obronną ręką. Gdybyśmy byli w Anglii, czy Hiszpanii, usłyszelibyśmy że po prostu trzeba odrobić straty i nie ma nad czym się rozwodzić. Żadnej z naszych drużyn nie należy skreślać. Niemniej poprzednie sukcesy trochę przysłoniły rzeczywistość. Eliminowaliśmy słabsze zespoły, a w konfrontacji z lepszymi po prostu nie podołaliśmy”.

Nie mam zamiaru nikogo skreślać, wręcz przeciwnie. Bardzo bym chciał, by wydarzył się cud, nawet dwa, w rewanżu Lecha Poznań w Belgradzie z Crveną zvezdą i Legii w Warszawie z Larnaką. Bo chyba tylko w kategoriach cudu można oceniać ich szanse na awans. Ale czy się wydarzy (wydarzą)?

W wypowiedzi Dziekanowskiego śmieszy mnie stwierdzenie o „poprzednich sukcesach”, które „trochę przysłoniły rzeczywistość”. Zależy komu przesłoniły, mnie na pewno nie, czego dowody łatwo znaleźć. I co to za sukcesy? Przestrzegałem przecież przed zachłystywaniem się zwycięstwami w pierwszych rundach kwalifikacyjnych, gdy jeszcze nikt liczący się w europejskiej piłce nie gra!

Inny były reprezentant, Radosław Kałużny, a dziś medialny ekspert, zauważył (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Dopóki nie będziemy w stanie pokonać takich zespołów jak Crvena Zvezda czy powiedzmy Slavia Praga, to walkę w fazie ligowej Ligi Mistrzów oglądać będziemy wyłącznie w telewizji. Gromienie Islandczyków czy Estończyków sprawy nie załatwi”.

Pewnie, że tak. Tylko dlaczego oczywiste wnioski formułowane są dopiero po porażkach, a nie choćby tydzień wcześniej, by stonować rozbujaną do granic obłędu wiarę w potęgę polskiej klubowej piłki? Gdy przyszło choć częściowe otrzeźwienie, nagle pojawiają się równie oczywiste wnioski (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Czarny tydzień polskich klubów w europejskich pucharach brutalnie sprowadził nas na ziemię. Polskie drużyny przegrywały z zespołami będącymi - przynajmniej na papierze - w naszym zasięgu. Wystarczyły dwa wieczory, by okazało się, że wielka ofensywa polskiej Ekstraklasy na Europę została zatrzymana. Pokazujemy, gdzie jest miejsce naszej ligi w Europie. Dane są jednoznaczne. Najpoważniejsze rozgrywki są dla nas zamknięte”.

Najpoważniejsze, czyli Liga Mistrzów. Mając nadzieję, że jakaś polska drużyna kiedyś znów w nich zagra, proponuję wyprzedzić znacznie wypadki i brutalnie zapytać - tylko po co? By jak na przykład Slovan Bratysława, teoretycznie zespół z podobnej półki co polskie, w ubiegłym sezonie przegrać wszystkie osiem meczów w fazie ligowej? Niech każdy odpowie sobie sam.

▬ ▬ ● ▬