Piłkarz z inną świadomością

Fot. Christian Bertrand

Trwa festiwal zachwytów nad Robertem Lewandowskim. Czyli znów jest wielki. Znów, bo jeszcze kilka dni wcześniej był podobno „nie do przyjęcia”.

Zacznę od meczu w środku ubiegłego tygodnia (przegladsportowy.onet.pl):

„Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda w jak najlepszym porządku. FC Barcelona pokonała Betis Sewilla (4:2 w rzutach karnych, po dogrywce było 2:2) i awansowała do finału Superpucharu Hiszpanii, a pierwszą bramkę zdobył Robert Lewandowski. Polak ma 18 goli w 21 oficjalnych meczach Dumy Katalonii - futbol widział już gorszą adaptację w nowej drużynie. Czwartkowa bramka jest jednak tylko listkiem figowym”.

Jeśli dobrze pojąłem, oto uzasadnienie owego „listka figowego”:

„Aż do czwartku ostatnim meczem Barcelony, w którym Lewandowski wpisał się na listę strzelców, był ten z Valencią. Z jednej strony jego indolencja trwała 251 minut gry w trzech spotkaniach, z drugiej - od trafienia na Estadio Mestalla minęło blisko 2,5 miesiąca. Mecz z Los Ches odbył się przecież 29 października. Dla kogoś o tak ogromnym głodzie zdobywania bramek to sytuacja po prostu nie do przyjęcia”.

Jaka sytuacja „nie do przyjęcia”? Litości! W tym czasie zaliczył między innymi nieszczęsny występ przeciwko Osasunie, w którym zobaczył czerwona kartkę, była też przerwa na mistrzostwa świata. Zdobycie kolejnej bramki to „listek figowy”? A to stwierdzenie - „futbol widział już gorszą adaptację w nowej drużynie”? Przecież zalicza rewelacyjny początek w jednym z najsłynniejszych klubów świata w jednej z najmocniejszych lig, będąc jej liderem strzelców! Chyba wypisywanie bzdur też powinno mieć jakieś granice.

Mecze są różne, nie w każdym nawet najlepszy napastnik jest w stanie strzelić bramkę. Tym bardziej, gdy zdarzają się nieprzewidziane sytuacje, jak ta w spotkaniu z Osasuną. Może warto policzyć Lewandowskiemu jeszcze jakieś wewnętrzne gierki na treningach Barcelony? Bo może wtedy się okaże, że „indolencja” trwała więcej niż „251 minut”?

Chyba największa karą za cytowane wynurzenia był jego kolejny występ w niedzielę w Arabii Saudyjskiej (to samo źródło):

„Robert Lewandowski znów zagrał wielki mecz. Strzelił gola, miał asystę i udział przy innej bramce, przyczyniając się do zwycięstwa Barcelony 3:1 nad Realem w finale Superpucharu Hiszpanii”.

Po prostu zagrał na swoim poziomie, bo to fantastyczny piłkarz, który osiągnął w swojej karierze więcej niż powinien. Choć życie go nie rozpieszczało (pogoniony z drużyny rezerw Legii Warszawa gdy dopiero wchodził do seniorskiej piłki), budował tę karierę w sposób wręcz perfekcyjny dzięki niewiarygodnej samoświadomości. Świadczy o tym choćby wypowiedź trenera Śląska Wrocław Ivana Djurdjevicia, który kiedyś grał razem z Lewandowskim w Lechu Poznań (to samo źródło):

„Wycofany, wyjątkowo skupiony na tym, co robi. Starający się wyciągnąć maksimum ze swojego potencjału. Już wtedy miał w sobie coś innego niż wszyscy: pamiętam zgrupowania, na których większość chłopaków odpoczywała, rozmawiała ze sobą, a Robert z pasją czytał książki dotyczące właściwego oddychania. Miał inną świadomość. Mimo że był młodym zawodnikiem, nie kręcił go blichtr sam w sobie, ani sława”.

Cieszmy się kolejnymi bramkami Lewandowskiego jak długo można, zamiast liczyć mu minuty od poprzedniej do kolejnej...

▬ ▬ ● ▬