People management

Fot. Trafnie.eu

Z meczów drugiej serii 1/8 finału Ligi Mistrzów największe zainteresowanie wzbudzał ten w Liverpoolu. A jego wynik stanowił chyba największe zaskoczenie. 

Liverpool FC przegrał na Anfield Road z Realem Madryt 2:5. Przed meczem porażki gospodarzy nie można było wykluczyć, jak zawsze w starciu z drużyną najbardziej utytułowanego klubu w historii futbolu. Jednak jej wysokość już taka oczywista nie jest, przynajmniej dla mnie. Tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę, że gospodarze po kwadransie prowadzili 2:0. Niestety potem stracili pięć bramek. Tak to ocenił menedżer drużyny Jürgen Klopp (za: wp.pl):

„To fatalny wynik. Przy pierwszej bramce byliśmy bardzo pasywni, nie goniliśmy rywali. To nie powinno się zdarzyć. Gdy jesteś pasywny, to ta drużyna wymierza ci karę. Gdy Real prowadzi, to wtedy gra się przeciwko nim bardzo ciężko. Oni są fantastyczni w kontrataku”. 

Wiele mądrych głów zastanawia się, co dzieje się z Liverpoolem. Chyba nikt nie ma już wątpliwości, że obserwujemy poważny kryzys. Liczne, jak na taką drużynę, porażki w Premier League na pewno nie były przypadkowe. Teraz doszła do tego kolejna, jeszcze bardziej bolesna, z Realem. Właściwie to kolejna z… kolejnych porażek z hiszpańską drużyną. Przecież w maju przegrali z nią w finale Ligi Mistrzów w Paryżu, tak jak i we wcześniejszym finale w 2018 roku w Kijowie. 

Klopp oceniając mecz w Paryżu powiedział na konferencji prasowej przed tym wtorkowym, że jego drużyna dobrze wtedy grała, że powinna wygrać. Może i powinna, ale nie wygrała, bo w piłce najważniejsza zawsze była i zawsze będzie skuteczność.     

Trzeba jednak przyznać, że Liverpool rzeczywiście zdominował majowy finał, choć nie potrafił tego potwierdzić bramkami. Teraz był dla Realu groźnym rywalem przez kwadrans, potem coś zgasło w drużynie. Co? To pewnie chciałbym wiedzieć sam Klopp. Musi się mierzyć z najtrudniejszym zadaniem w swoim fachu – koniecznością zarządzania kryzysem.  

Czasami wystarczy jakiś drobiazg, by drużyna przestała funkcjonować. Ktoś poczuje się lepszy niż jest, nie daje z siebie tyle, co wcześniej. Drugi to zauważy, więc ich współpraca na boisku nie wygląda już tak dobrze jak wyglądała. Na zasadzie domina zaczynają się przewracać kolejne elementy. Drużyna przestaje być drużyną.  

Liverpool już nie jest maszyną, której musieli bać się wszyscy. Coś w niej przestało funkcjonować. Piłkarze nie zapomnieli przecież jak się gra w piłkę. Menedżer ciągle ten sam, który wygrał Ligę Mistrzów i Premier League, stając się legendą dla kibiców na Anfield Road.  

Jan de Zeeuw, dyrektor reprezentacji Polski za czasów Leo Beenhakkera, opowiadał mi, że gdy jego rodaka pytano jak to zrobił, że potrafił wygrać z Portugalią, spokojnie odpowiadał - „people management”, co oznacza „zarządzanie ludźmi”. Mówił piłkarzom, żeby już w tunelu podnieśli głowy i nie bali się grać. Uwierzyli, skoro Grzegorz Bronowicki, o którym chyba niewielu dziś pamięta, potrafił wyłączyć z gry Cristiano Ronaldo. 

W przypadku Liverpoolu też z pewnością chodzi o „people management”. Klopp też z pewnością to wie. Musi jeszcze znaleźć sposób, by dotrzeć do swoich piłkarzy, by znów stali się drużyną, którą wszyscy podziwiali. Czy dotrze? Być może stanął przed najtrudniejszym wyzwaniem w karierze. 

▬ ▬ ● ▬