Pan premier się bawi

Fot. Trafnie.eu

Bawi się piłką, a jeszcze bardziej otaczającymi go ludźmi, którzy niczym wasale muszą udawać, że pasjonują się tą dziedziną życia jak on. Bo jeśli nie...

Chodzi o Viktora Orbána, premiera Węgier, którego metody rządzenie mogłem pośrednio poznać dzięki wizycie w jego rodzinnej wiosce Felcsút przy okazji półfinałowego meczu mistrzostw Europy do lat 17, w którym reprezentacja Polski grała tam z Niemcami. Obiecałem wtedy zająć się bardziej wnikliwie intrygującym tematem, co niniejszym czynię.

W Felcsút znajduje się akademia imienia Ferenca Puskása. To kompleks piłkarski z kilkoma boiskami treningowymi, bazą hotelową, flotyllą autobusów, niewielkim stadionem (Pancho Aréna) i oczywiście klubem, którego drużyna, Puskás Akadémia, występującym w węgierskiej ekstraklasie i zajmuje obecnie czwarte miejsce w tabeli.

Kompleks wygląda okazale, choć mnie trochę irytują zastosowane przy budowie rozwiązania architektoniczne. Jeśli dobrze pojąłem zamiar twórców, zastosowali elementy wzorowane na budowlach wiejskich. Efekt jest taki, że dach nas trybunami stadionu bardziej przypomina fragment namiotu, niż normalny dach na podobnych obiektach.

Widziany od dołu wygląda niczym pień drzewa, z którego wyrastają gałęzie. Na pewno jest bardzo oryginalny, może dobrze chroni przed wiatrem, ale nie przed deszczem, o czym przekonałem się gdy podczas meczu Polaków z Niemcami na chwilę zaczęło padać.

Ale to drobiazg. Akademia jest bowiem instytucją o charakterze... politycznym. Rozprawił się z nią w sposób nie pozostawiający złudzeń Bálint Magyar w książce „Węgry. Anatomia państwa mafijnego. Czy taka przyszłość czeka Polskę?” (Magam, 2018), który nazywa węgierskiego dyktatora „Ojcem Chrzestnym”. I dokonuje analizy funkcjonowania brutalnego mechanizmu z tym związanego:

„Poprzez reformę podatkową pozwolono przedsiębiorcom przeznaczać część podatku CIT na finansowanie sportu, w tym piłki nożnej. Klub piłkarski z liczącego 1800 mieszkańców Felcsút na dofinansowanie tutejszej akademii futbolowej pozyskał w latach 2011-2015 23 mld forintów (750 mln euro) z odpisów podatkowych firm oraz z „prywatnych darowizn”. Między innymi z tych środków zbudowano stadion na 3,5 tys. widzów. Felcsút i okolice mają dla Ojca Chrzestnego znaczenie symboliczne: to jego posiadłość, ziemski majątek, rodzinna wieś. Sprawuje tu władzę według wzorców obowiązujących w rodzinie patriarchalnej”.

Dziwnym zbiegiem okoliczności posłowie potrafili bezbłędnie odczytać intencje Orbána, skoro:

„Dzięki ustawie uchwalonej przez Zgromadzenie Narodowe akademia może też otrzymywać zwolnione z podatku prywatne darowizny. Co za cud, ile bezinteresownego entuzjazmu! Dwie trzecie darowizn przekazywanych przez węgierskie przedsiębiorstwa sektorowi futbolowemu trafiło do wiejskiej drużyny Ojca Chrzestnego, która od tej pory zaczęła awansować do coraz wyższych lig. Bo dworscy dostawcy w nowo kształtującym się porządku wiedzą, że jeśli chcą mieć dostęp do państwowych zamówień i unijnych środków, tego rodzaju opodatkowanie się będzie dla nich korzystne. Ojciec Chrzestny zorganizowanej przestępczości politycznej, budując stadion obok swoich włości i pobierając na swoje hobby pieniądze „za ochronę”, udziela zarazem ulgi podatkowej, żeby mniej bolało”.

I właśnie tak funkcjonuje węgierska piłka od lat. Jeśli komuś w kraju rządzonym przez dyktatora to się nie podoba, lepiej żeby siedział cicho. Kto przeczyta książkę Bálinta Magyara, z której zaczerpnąłem dwa cytaty, z pewnością łatwo zrozumie dlaczego.

▬ ▬ ● ▬

Galeria