Ostrzeżenie przed grzechem pychy

Fot. Trafnie.eu

Przed zbliżającym się meczem z Estonią przynajmniej część moich rodaków zaczęła zauważać, że zagrają w nim dwie… drużyny, co mnie naprawdę cieszy.

I nie jest to bynajmniej stwierdzenie efekciarskie, bo naprawdę zacząłem się zastanawiać, czy wszyscy wiedzą z kim zagra reprezentacja Polaki, poza tym, że ma bezproblemowo wygrać. Przy takim podejściu mecz z Estonią miałby stanowić rodzaj sparingu przed drugą fazą baraży decydującą bezpośrednio o awansie do finałów mistrzostw Europy w Niemczech.

Analiza kadry Estonii z pewnością nie rzuca na kolana. Jednym z najbardziej znanych zawodników jest Karl Jakob Hein. To bramkarz Arsenalu Londyn, ale dopiero… trzeci w klubowej hierarchii. Największą gwiazdą pozostaje Konstantin Vassiljev, 39-letni były piłkarz Jagiellonii Białystok czy Piasta Gliwice, a obecnie Flory Tallin, choć bardziej w teorii. Ostatni raz w barwach tego klubu wystąpił na początku lutego w meczu towarzyskim, a w lidze estońskiej w tym roku jeszcze nie zagrał. Pewniakiem do gry z Polską byłby z pewnością dobrze znany z Ekstraklasy (Piast Gliwice, Stal Mielec) napastnik Rauno Sappinen, ale nie będzie z powodu kontuzji.

Teoretycznie nie za bardzo jest się kogo bać i właśnie to stanowi największe… niebezpieczeństwo. Bo to rywal, który może, ale niczego nie musi, odwrotnie niż orły Michała Probierza. Zdaje sobie z tego doskonale sprawę trener reprezentacji Estonii Thomas Haeberli (za: wp.pl):

„Jesteśmy tylko dwa kroki od finałów wielkiej imprezy. Z jednej strony to blisko, ale z drugiej wciąż daleko. Wiadomo, że nie jesteśmy faworytami, ale jeżeli w czymś upatrywałbym naszej szansy, to w tym, że to tylko jedno spotkanie. A w jednym meczu wszystko się może zdarzyć. W finale baraży znaleźliśmy się jako zwycięzca dywizji D Ligi Narodów. Mogę to więc określić w ten sposób, że dostaliśmy superprezent, czyli grę o Euro z mocnymi drużynami. Na pewno mocniejszymi od nas”.

Na pewno mocniejszymi piłkarsko, ale czy mentalnie? To się okażę, skoro polscy piłkarze muszą sobie poradzić z jeszcze jednym rywalem, czyli presją. Pełny stadion w Warszawie będzie oczekiwał tylko jednego, dlatego estoński dziennikarz Ott Jaervela uważa, że (za: wp.pl):

„To jeden mecz, nie ma rewanżu. W takiej sytuacji outsider ma większą szansę na sprawienie niespodzianki. Estonia nim jest. Polska będzie faworytem, większość z nas tak uważa. Zawodnicy mówią, że to jest szansa życia i mają racje. Opinia publiczna nie oczekuje jednak pozytywnego rezultatu, więc nie ma zewnętrznej presji”.

I dodaje:

„Jeśli Polska wygra pierwszą połowę, to awansuje dalej. Jeśli Estonia do 60. minuty będzie w stanie utrzymać wynik 0:0, to mecz stanie się bardzo interesujący, bo Polacy będą się denerwować”.

Oby nie przewidywał słusznie, choć ma rację, że ten mecz rozegra się przede wszystkim w głowach. Oczywiście każdy się w nich rozgrywa, bo nogi nie kopną piłki, gdy nie dostaną sygnału z głowy, ale w jednych ciśnienie bywa większe niż w innych. I w tym czwartkowym z Estonią z pewnością będzie spore.

Już sporo meczów widziałem, które zostały przegrane w tunelu prowadzącym na boisko, ale jeszcze się taki nie zdarzył, by wygrano bo zanim się zaczął. Dlatego cieszę się, że w rodzimych mediach pojawiły się artykuły, które zaczynają poważniej traktować rywala. Bo zlekceważenie go byłoby chyba największym grzechem pychy jaki mógłby się przytrafić reprezentacji Polski zanim ktokolwiek w Warszawie kopnie piłkę.

▬ ▬ ● ▬