Ofiary sukcesu

Po meczu wygranym 2:1 z Zagłębiem Lubin w ostatniej kolejce sezonu, Lech świętował w sobotę w Poznaniu zdobycie tytułu mistrza Polski.

Czekał na niego siedem lat. Czy długo? To zależy dla kogo. Dla kibiców „Kolejorza” pewnie wieczność, szczególnie, że w tym czasie ich piłkarze przegrywali nie tylko walkę o mistrzostwo, ale także seriami finały Pucharu Polski. Na dodatek też seriami tytuły zdobywała znienawidzona przez nich Legia Warszawa.

Analizując na zimno wszelkie okoliczności, zdobycie mistrzostwa w zakończonym właśnie sezonie było wręcz obowiązkiem. Zaczynał wiosenną ze sporą przewagą nad rywalami, za to z jednym przeciwnikiem więcej. Najtrudniejszy dla Lecha do pokonania był sam… Lech, czyli rosnąca z każda kolejką presja konieczności zdobycia tytułu na przypadające w tym roku stulecie klubu.

I było to świetnie widać w pierwszych wiosennych meczach. Tracone na potęgę punkty i strach, że znów się nie uda. Jednak najpierw się udało tę słabą serię zakończyć, a potem zaliczyć udaną końcówkę po porażce w finale pucharu z Rakowem Częstochowa, by go ostatecznie wyprzedzić.

Tytuł wydawał się obowiązkiem Lecha biorąc pod uwagę jego kadrę. Na każdej pozycji co najmniej dwóch wartościowych, jak na polskie warunki, zawodników. Tak silnej personalnie drużyny nie miał w tym sezonie nikt w Ekstraklasie, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Gdyby zebrać zawodników z ławki rezerwowych i zrobić z nich nową drużynę, też uplasowałaby się w czubie tabeli.

O sile Lecha świadczy zawodnik, który prawie nie… grał. Alan Czerwiński zakończonego sezonu do udanych nie zaliczy. W odróżnieniu od poprzednich, w których zdążył nawet zadebiutować w reprezentacji Polski. Jednak trener Maciej Skorża zdecydowanie na niego nie stawiał, posyłając regularnie do boju na prawej obronie, nominalnej pozycji Czerwińskiego, innych zawodników. Ale w ostatnim meczu sezonu z Zagłębie dał zagrać od pierwszej minuty właśnie jemu.

Choć piłkarze nie czuli już ciśnienia, po zapewnieniu sobie mistrzostwa tydzień wcześniej, łatwo jednak w takim meczu się „spalić”, gdy na trybunach jest ponad czterdzieści tysięcy świętujących kibiców, a przez cały sezon ktoś prawie nie grał. Czerwiński zaliczył jednak tak udany występ, ze strzeloną bramką (!), jakby w ogóle nie brakowało mu rytmu meczowego. Czyli udowodnił, że nadal prezentuje odpowiedni poziom, tylko do podstawowej jedenastki Lecha tak ciężko się przebić – typowa ofiara sukcesu.

Najsilniejszą kadrę w polskiej lidze skompletował dyrektor sportowy Tomasz Rząsa. Czy ktoś jeszcze pamięta czego domagali się kibice Lecha na początku zakończonego sezonu? Żądali, by natychmiast pogonić go z klubu, bo do niczego się nie nadaje! Przełożeni dyrektora jednak apeli nie posłuchali i teraz mogą sobie pogratulować, że wytrzymali ciśnienie. Bo kibice chyba już nie chcą dymisji Rząsy, który jest wymieniany jako jeden z ważniejszych architektów zdobycia mistrzostwa.

I jeszcze słowo o trenerze Skorży. Tomasz Hajto wypowiadający się jako ekspert w telewizji Polsat stwierdził, że mistrzostwo to głównie zasługa zarządu, a nie Skorży. Każdy ma prawo do własnego zdania. Nie twierdzę, że jako trener podejmował w sezonie same dobre decyzje, jednak robienie z niego nieudacznika czy figuranta, bo tak tę opinię traktuję, jest już przegięciem i to sporym.

Dlatego zacytuję Hajcie innego trenera, teraz eksperta TVP, Roberta Podolińskiego, który stwierdził, że najtrudniejsze w trenerskim fachu jest „zarządzanie egoizmami w szatni”. Akurat w tej Lecha, z nadmiarem zawodników, dla których brakowało miejsca w wyjściowej jedenastce, tych egoizmów było aż nadto. I nie zarząd, ale Skorża musiał sobie z tym poradzić.

▬ ▬ ● ▬