Obawiam się niestety, że...

Fot. Michał Świerad

Po letnim transferze reprezentant Polski ma problemy z grą w nowym klubie. Nie tak miało być. A może tylko niektórym się wydawało, że nie tak?

Powinienem chyba napisać „potencjalny reprezentant”, skoro Michał Probierz nie powołał go na październikowe mecze z Wyspami Owczymi i Mołdawią. Chodzi o Michała Skórasia, który po przejściu z Lecha Poznań do belgijskiego Club Brugge, raczej jest w klubowej kadrze, niż regularnie gra.

Właśnie przeczytałem, że był to „hitowy transfer”. Zależy dla kogo. Transfery to zawsze loteria. W przypadku polskich piłkarzy przenoszących się z ojczyzny do silniejszych lig, najczęściej obarczone wielkim ryzykiem wyciągnięcia pustego losu. Dlatego zawsze podchodzę do nich z wielką ostrożnością, bo wiem, czym mogą się skończyć.

Niestety moi rodacy nie potrafią wyciągać wniosków, więc gdy informacja o zmianie klubu kolejnego zawodnika pojawia się w mediach, towarzyszy jej taka euforia, jakby delikwent co najmniej wygrywał od razu w nowych barwach finał Ligi Mistrzów. Czym większe podniecenie po „hitowym transferze”, tym z reguły później większy kas, jak chociażby teraz w przypadku Skórasia (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Reprezentant Polski w tym sezonie zagrał w 13 meczach, ale tylko w czterech w podstawowym składzie, wszystkich w europejskich pucharach – najpierw w eliminacjach Ligi Konferencji, a potem w dwóch pierwszych kolejkach fazy grupowej tych rozgrywek. W lidze mu to się nie udało”.

Refleksja tym smutniejsza, że nie przeniósł się przecież do klubu z jednej z pięciu najsilniejszych lig europejskich. I na pewno mu nie „odwaliło” po przeprowadzce, bo to naprawdę inteligentny, sympatyczny i poukładany chłopak. Nie ma się też za bardzo co pocieszać, że:

„Nie tylko Skóraś może być niezadowolony z tego sezonu. Cały zespół zawodzi i zajmuje dopiero szóste miejsce”.

Bo taki moment bywa często idealną okazją dla nowego zawodnika, by się pokazać, gdy inni dołują. Jeśli ktoś ma odpowiedni potencjał, potrafi go wtedy wykorzystać, by szybciej przejść przez zawsze trudny okres aklimatyzacji w nowym miejscu.

Już w lecie dostałem niepokojące sygnały od mojego znajomego z Holandii. Oglądał w telewizji jeden ze sparingów Club Brugge i taką przekazał uwagę:

„Komentator powtarzał, że Skóraś się nie nadaje do gry na tym poziomie”.

Początek sezonu potwierdził niestety obawy i…:

„Tyle że z czasem sytuacja Skórasia się pogarsza, a nie poprawia. W trzech ostatnich meczach ligowych w ogóle nie znalazł się w kadrze meczowej, a mecz Ligi Konferencji z Lugano (3:1) przesiedział na ławce”.

Na tym przykładzie widać dobitnie, czym różni się gra w polskiej lidze od gry w tej sytuującej się nawet o półkę czy dwie niżej niż najsilniejsze w Europie. Wystarczy, że ktoś w Ekstraklasie kilka razy prosto kopnie piłkę, a już stopień podniecenia jego umiejętnościami i (przede wszystkim!) potencjalnym transferem zagranicznym osiąga apogeum. Zawsze to samo, choć dalsza część scenariusza powinna opierać się na przykrych doświadczeniach poprzedników.

Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że Skóraś uchodził w ubiegłym sezonie za największy rodzimy talent w Ekstraklasie. A przecież jego poprzednicy w ostatnich kliku latach - Szymon Żurkowski, Michał Karbownik czy Kacper Kozłowski (Jakuba Modera, sponiewieranego przez kontuzje, w tym gronie świadomie nie wymieniam) – opuszczający ojczyznę z taką samą metką, przepadali niestety w nowych klubach, próbując się później odbudowywać, z różnym skutkiem, już w zupełnie innych. Weryfikacja jest bowiem brutalna i w poważnej piłce nikt się nie przejmuje „wyjątkowymi talentami” z dalekiej futbolowej prowincji, czyli polskiej ligi.

Obawiam się niestety, że większość rodaków, użalająca się teraz nad Skórasiem, nie wyciągnie z jego perypetii żadnych wniosków i w najbliższym oknie transferowym znów będzie się bezrefleksyjnie podniecała kolejnym „wielkim talentem” i nazwą zagranicznego klubu, który ma być jego nowym miejscem pracy.

▬ ▬ ● ▬