Nowi dali głos

Fot. trafnie.eu

W towarzyskim meczu w Gdańsku Polska pokonała Danię 3:2. To jeszcze nie gwarantuje wygranej nad Czarnogórą we wrześniu w Warszawie, ale…

Nie miałem za dobrych wspomnień związanych z nowym stadionem w Gdańsku. Poprzednie dwa mecze reprezentacji, które na nim oglądałem, kończyły się bolesną lekcją. Najpierw pojedynek z Niemcami we wrześniu 2011 roku. Już wydawało się, że wreszcie pierwsze zwycięstwo, Jakub Błaszczykowski trafił z karnego w doliczonym czasie gry, 2:1 dla Polski. Do końca dosłownie sekundy i dosłownie w ostatniej sekundzie wyrównanie. Jakub Wawrzyniak pośliznął się w polu karnym w najmniej oczekiwanym momencie, uciekł mu Thomas Müller, po którego dośrodkowaniu Cacau tylko dołożył nogę, wyrównując z najbliższej odległości. W czwartej minucie doliczonego czasu gry! Cały czas mam tę akcję przed oczami…

Nieprawdopodobne? W takim tonie utrzymane były komentarze. Wręcz przeciwnie, z Niemcami zawsze trzeba grać do końca. Nawet z Niemcami w rezerwowym składzie, bo kilka dni wcześniej zapewnili sobie awans do EURO 2012 i trochę poświętowali.

W listopadzie ubiegłego roku po Polakach przejechał się urugwajski walec. Trudno było rozpamiętywać straconą szansę na zwycięstwo, bo ani przez moment nie było nawet szansy na remis. Porażka 1:3 naprawdę najmniejsza z możliwych. Luis Suarez robił co chciał, wręcz ośmieszał obrońców. Wynik przyjęto z pokorą, jako bolesna lekcję po „obiecującym remisie” z Anglią miesiąc wcześniej.

Po pierwszej połowie meczu z Danią zacząłem się zastanawiać czy reprezentacja nie ma szczęścia do stadionu w Gdańsku, czy stadion do rywali (za dobrych) reprezentacji. Wychodziło zdecydowanie na drugie.

Początek meczu obiecywał wiele, fantastyczna akcja Błaszczykowskiego zakończona efektowną bramką Mateusza Klicha. Ale później Duńczycy pokazali Polakom ich miejsce. Choć obecna drużyna Mortena Olsena tak się ma do słynnego „Duńskiego Dynamitu”, jak rezerwowy bramkarz Kasper Schmeichel do swego ojca Petera, choć niedawno dostała lanie w Kopenhadze od Armenii aż 0:4, to jednak wartościowy rywal. Zresztą jaki nie był ostatnio wartościowy dla drużyny Fornalika? Wszyscy poza San Marino.

Gdy Christian Eriksen zdobył wyrównującą bramkę z rzutu wolnego, wydawało mi się, jakbym już wcześniej ją widział. Oczywiście! W ostatnim meczu ligowym Ajaksu z AZ Alkmaar, który oglądałem w niedzielę strzelił niemal identyczną. A później jeszcze druga do szatni. Dramat. Przez trzy tygodnie do spotkania z Czarnogórą komentarze będą wyłącznie takie, że później już nikt nie zechce go oglądać...

I nagle po przerwie dwa szybkie trafienia - najpierw Waldemar Sobota, później Piotr Zieliński. Wreszcie jakieś zwycięstwo.

„Było dużo dobrej piłki” – stwierdził Waldemar Fornalik.

Dużo to może nie, ale trochę rzeczywiście było. Kilka akcji do zapamiętania na pewno.

„W drugiej połowie drużyna pokazała, że potrafi odwrócić losy meczu, pokazała charakter w trudnych momentach” – znów Fornalik, tym razem można się z nim już zgodzić bez zastrzeżeń.     

Wygrana w Gdańsku nie gwarantuje jeszcze kolejnej we wrześniu w eliminacjach do mistrzostw świata. Ale pokazała, że selekcjoner może wreszcie wyrwać się z zaklętego kręgu nazwisk. Pojawiły się nowe. Klich zaczął grać w Holandii w piłkę, a nie tylko brać pensję w Wolfsburgu. Łukasz Szukała za kilka dni postara się ze Steauą przeszkodzić Legii awansować do Ligi Mistrzów. Zieliński potwierdził, że pochwały za grę w lidze włoskiej nie są przesadzone. A dzień wcześniej błysnął także w kadrze do lat 21 Bartłomiej Pawłowski.

Fornalik stwierdził, że to jeszcze nie nowa siła reprezentacji, ale „zawodnicy o dużym potencjale”. A czy jedno nie wynika z drugiego, panie trenerze? Na razie są kandydatami na prawdziwych reprezentantów. W przypadku Szukały widać było strach w oczach w niektórych sytuacjach. Ostatecznie debiut ma swoje prawa. Dla Błaszczykowskiego wszyscy stanowili najwyżej tło. Ale przynajmniej jest o czym dyskutować, a nie po raz kolejny zastanawiać się – kto powinien zastąpić Fornalika?

▬ ▬ ● ▬