Niemożliwe nie istnieje!

Fot. Trafnie.eu

Na naszych oczach dzieją się rzeczy trudne do wyobrażenia. Przynajmniej jeszcze przed rokiem. Bo z każdym tygodniem już coraz bardziej realne.

Proszę wyobrazić sobie taką sytuację. Rzecz działa się w sierpniu ubiegłego roku. Miejsce akcji - środkowa Anglia. Jeden z kibiców wybierał się na mecz swojej ulubionej drużyny i wtedy usłyszał od żony:

„Ja wszystko rozumiem, mecze i tak dalej… Ale mamusia zaprasza nas już drugi raz. Dziś wręcz nie wypada nie pójść”.

Oczywiście chodziło o jej mamusię, czyli jego teściową, za którą (chyba nie potrzeba dodatkowych wyjaśnień) nie przepadał. Skończyło się więc kłótnią. Wyszedł z domu trzaskając drzwiami. Jak mógł odpuścić mecz na inaugurację sezonu? Nie pomogło nawet piwo w ulubionym pubie. Musiał jakoś odreagować. Wstąpił więc do buka i postawił dziesięć funtów na mistrzostwo swojego klubu. Uśmiechnął się przy tym mówiąc sobie w duchu:

„Na szczęście! Jak tak obstawię, może się spokojnie utrzymają”.

Minęło osiem miesięcy. W niedzielę po kolejnej wygranej ukochanej drużyny wstąpił z kumplami do pubu. Jeden z nich się rozmarzył:

„Gdyby tak obstawić przed rokiem, gdy płacili pięć tysięcy do jednego... Nawet kilka funtów, to ile by teraz człowiek zgarnął”.

Przypomniał sobie o kuponie, ale nic się nie odezwał. Dopił piwo i powiedział, że musi iść, bo zapomniał o ważnej sprawie. Gdy odsuwał w domu szufladę w biurku trzęsły mu się ręce. Jeszcze bardziej, gdy przeszukiwał nagromadzoną tam stertę szpargałów. Znalazł kupon, udało mu się go rozprostować. Sprawdził – za mistrzostwo Anglii 5000-1. Obstawił 10 funtów… Przeliczył, ale pomyślał, że się pomylił. Jeszcze raz, spokojnie. Nie, nie pomylił się. Wygrał 50 tysięcy funtów! To znaczy, prawie wygrał. Może wygra już za tydzień?

Ta historia (oby!) wydarzyła się w Leicester, mieście w środkowej Anglii. Mam nadzieję, że się wydarzyła. Życzę komuś, by przypomniał sobie o kuponie z zakładów u buka. Bo, jak to kiedyś stwierdził pewien pisarz: „Historia oczywiście jest prawdziwa, bo wymyśliłem ją od początku do końca”.

Być może podobne scenki pojawią się już niedługo na kartach jakieś powieści. Bo pewnie jakieś powstaną na ten temat. W Anglii sprzedaje się w dniu premiery więcej książek o tematyce piłkarskiej, niż w Polsce wynosi cały nakład! Tam wszystkiego o piłce sprzedaje się więcej. Bo to jest piłkarski kraj. A jedno miasto kompletnie oszalało na punkcie swojej drużyny. Jeszcze moment i na pewno ktoś rzuci pomysł, by postawić pomnik menedżerowi drużyny, Claudio Ranieriemu. Już postanowili nadać ulicom nazwy związane z nazwiskami najlepszych zawodników...

Leicester City w niedzielę rozbił Swansea City 4:0 i to grając bez swojego najlepszego strzelca. Prowadzi w Premier League z przewagą ośmiu punktów nad Tottenhamem Hotspur. Nawet jak drużyna z Londynu wygra w poniedziałek i tak zachowa nad nią pięciopunktową przewagę na trzy kolejki przed końcem sezonu.

Jeden mnich buddyjski odprawia w Tajlandii (z tego kraju pochodzi właściciel klubu) modły za liderującą drużynę. Pewnie nie tylko on, ale akurat tego zobaczyłem na ekranie telewizora. Przyznał, że gdy poproszono go o duchowe wsparcie, pierwszy raz w życiu obejrzał… mecz piłkarski. Oczywiście mecz Leicester City. Uczy się szybko, bo już wie, że drużyna jest wyjątkowa, ma wyjątkowych zawodników i mistrzem będzie na pewno.

Teraz kibicuje jej chyba z pół świata, co nie powinno dziwić. Leicester City walczy o coś więcej niż swój pierwszy tytuł. Może przy okazji udowodnić, że nie ma rzeczy niemożliwych. Że nawet w jednej z najsilniejszych lig świata teoretyczny słabeusz może lać potencjalnie silniejszych i (z całą pewnością) dużo bogatszych. Czyli, że w piłce – patrz tytuł...

▬ ▬ ● ▬