Nie tak miało być

Cristiano Ronaldo strzelił pierwszą bramkę po przenosinach do Arabii Saudyjskiej. To prawdziwe osiągnięcie. Jeśli ktoś myśli, że ironizuje, na pewno nie widział…

Zobaczyłem w piątek tytuł nie pozostawiający złudzeń, że wydarzyło się coś wyjątkowego. Do tego w nawiasie informacja, że można wyjątkowe wydarzenie obejrzeć na wideo. Obejrzałem.

Zapowiedź krótkiego filmiku była mocno intrygująca (za: @sport_tvppl) - „Maszyna ruszyła. Transfer już się spłaca także na boisku. Cristiano już strzela. Teraz będzie z górki...”. Niestety wystąpił wyraźny przerost formy nad treścią, co we współczesnych mediach jest wręcz normą. Trzeba uważać, by pędząc z tej górki nie rozbić sobie głowy.

Pierwsza bramka zdobyta przez Ronaldo w trzecim meczu w Arabii Saudyjskiej padła z rzutu karnego w doliczonym czasie gry. Dzięki temu jego zespół Al-Nassr zremisował 2:2 z Al-Fateh. Tylko zremisował biorąc pod uwagę ambicje klubu i portugalskiej gwiazdy. Poza tym (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Wcześniej wyraźnie nie szło Cristiano Ronaldo, który raz trafił do bramki ze spalonego, a w innej sytuacji nie potrafił posłać piłki do siatki z siedmiu metrów”.

Oglądałem go przed tygodniem w meczu z Al-Ittihad w półfinale Superpucharu Arabii Saudyjskiej. Doprecyzuję – w niecałym meczu. Widziałem tylko końcówkę pierwszej połowy i całą drugą. Gdy włączyłem telewizor akurat trafiłem na sytuację, gdy strzelał głową. Dobrze wyskoczył do piłki, nawet mocno ją uderzył, ale w sam środek bramki, gdzie bramkarz pewnie ją złapał.

Myślałem naiwnie, że to początek jego popisów, że wreszcie, po okresie upokorzeń (ława w Manchesterze United, ława w reprezentacji Portugalii), trafił na swój poziom i może błyszczeć, co tak uwielbia. Niestety druga połowa okazała się koszmarem trudnym do strawienia. Oczywiście jeśli chodzi o wyczyny Ronaldo.

Dreptał po boisku starając zerwać się do akcji, pokazywał gdzie partnerzy z drużyny mają mu zagrać piłkę. Albo wymagał od nich za dużo, albo za bardzo wierzył w swoje siły, bo za wiele takich zagrań nie dostał. Raz nawet udało mu się ruszyć z piłką po skrzydle, ale został natychmiast ścięty w pół przez rywala. Gdy na zbliżeniu na telewizyjnym ekranie zobaczyłem jego twarz, malował się na niej grymas wściekłości i bezradności.

Wyglądał naprawdę żałośnie, co rywali z drużyny Al-Ittihad zupełnie nie martwiło. Wygrali 3:1 i razem ze swoimi kibicami na trybunach długo świętowali po meczu awans do finału krajowego superpucharu, gdy on udawał się pośpiesznie do szatni.

Nie tak miało być (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Każdy, kto myśli, że Arabia Saudyjska jest dla Cristiano Ronaldo krainą płynącą mlekiem i miodem, jest w poważnym błędzie. I to niezależnie od tego, że podpisał największy kontrakt w historii futbolu na ponad 200 milionów euro rocznie. Portugalczyk opuścił swoją strefę komfortu, porzucił elitarny poziom futbolu, do którego był przyzwyczajony w ostatnich latach (być może z powodu braku realnych ofert) i postanowił tarzać się w błocie poziomu gry w piłkę oraz morzu pieniędzy”.

Z tą „strefą komfortu”, tak jak i „brakiem realnych ofert”, to lekka przesada. On raczej wybrał strefę komfortu w Arabii Saudyjskiej, tylko że ona się taką nie okazała. W Europie nikt już nie chciał rozkapryszonego gogusia. A nie tak łatwo samemu błyszczeć w otoczeniu dużo słabszych zawodników, zdanych na ich podania, których często nie ma, co rozegrane już mecze boleśnie pokazały.

To swoista… kara dla Ronaldo. Wcześniej uważałem, że mój poziom niechęci do niego osiągnął szczyt. Ale gdy dowiedziałem się, jak niedawno rozstał się ze swoim wieloletnim agentem Jorgem Mendesem („albo załatwisz mi kontrakt w Bayernie Monachium lub Chelsea, albo kończymy współpracę”), pomyślałem - przyszła pora odpokutowania za grzech pychy.

▬ ▬ ● ▬