Nie ma mowy o nienawiści!

Fot. Trafnie.eu

Podobno w Madrycie zawrzało. Taki przeczytałem tytuł. Powodem miał być baner wywieszony przez byłego prezydenta Barcelony koło stadionu Realu.

Jak wiadomo w katalońskim klubie sporo się ostatnio dzieje i to nie dzieje się zbyt dobrze. Dlatego były prezes Joan Laporta postanowił sam zadziałać, by znów zostać jego szefem. Można powiedzieć, że już rozpoczął kampanię wyborczą. Jednym z jej elementów jest ogromy baner, który zawisł na bloku mieszkalnym niedaleko stadionu Santiago Bernabeu w Madrycie. Z niego Laporta przekonuje, że ma zamiar wrócić na fotel prezesa. Oczywiście klubu z Barcelony, nie z Madrytu.

Ale umieszczenie baneru akurat w tym ostatnim mieście na pewno nie nastąpiło przez pomyłkę. Przyniosło zamierzony efekt, bo akurat koło stadionu Realu musiało zostać przez wszystkich zauważone. I zostało, o czym świadczy szum w mediach i przytoczony na wstępie tytuł.

Nie sądzę jednak, by w Madrycie rzeczywiście zawrzało. Oczywiście powszechnie znane są odniesienia Barcelony do Realu, ich odwieczna rywalizacja i towarzysząca temu wzajemna niechęć. Gdy zbliżają się słynne Gran Derby, obserwując je z innej perspektywy można odnieść wrażenie, że za chwilę naprawdę dojdzie do wojny, a Katalonia po przegranym czy wygranym meczu ogłosi niepodległość i ostatecznie odłączy się od Hiszpanii.

Ale to wyłącznie wersja na naiwnych, która świetnie sprzedaje się w światowych mediach, ponieważ nakręca koniunkturę związaną z futbolowym biznesem. Do takiego wniosku doszedłem przed laty podczas wizyty w Madrycie.

Pamiętam jak na deptaku w samym centrum miasta aż przysiadłem z wrażenia, gdy zobaczyłem na stojaku z pocztówkami w sklepie z pamiątkami fotki piłkarzy – na przemian tych z Barcelony, obok tych z Realu! Gdyby ktoś nie wierzył, załączam dowód na zdjęciu.

Nie było też żadnego problemu z zakupem koszulek czy innych pamiątek Barcelony. Oczywiście wisiały w sklepach tuż obok tych dwóch sławnych madryckich klubów – Realu i Atletico. Pieniądze nie śmierdzą, więc lokalny patriotyzm poszedł w odstawkę. Madryt odwiedza przecież mnóstwo turystów, którzy mogą nie skąpić grosza także na pamiątki największego rywala z Barcelony.

Te obserwacje potwierdza mój przyjaciel (a także kibic Realu) Marek Hałys, polski przedsiębiorca z branży myjni samochodowych od kilkudziesięciu lat mieszkający w Madrycie:

„Nie ma mowy o nienawiści! To raczej taka koleżeńska wymiana zdań. Ja jestem z Realu, ty jesteś z Barcy i możemy sobie po meczu porozmawiać. Nawet jak ktoś wygra pięć do zera, można się trochę pośmiać i najwyżej pokazać otwartą dłoń z pięcioma palcami. To się nazywa manita i ma sympatyczny podtekst”.

Pamiętam, że pierwsza myśl, jaka przyszła mi wtedy do głowy, gdy zobaczyłem na stojaku obok siebie powtykane zdjęcia piłkarzy Realu i Barcelony, dotyczyła polskiej piłki. Zacząłem się zastanawiać, czy w Krakowie jakiś właściciel sklepu z pamiątkami odważyłby się sprzedawać koszulki Legii i zdjęcia jej piłkarzy? Albo czy w Warszawie ktoś zaryzykowałby na przykład handel pamiątkami Lecha? To oczywiście pytania retoryczne.

Polskiej piłce towarzyszy niestety prawdziwa nienawiść, czym zdecydowanie różni się od hiszpańskiej. Dlatego tytuł, że „w Madrycie zawrzało”, można przyjąć wyłącznie z uśmiechem politowania.

▬ ▬ ● ▬