Nie chcą naszych

Fot. Trafnie.eu

To się dość często zdarza w piłce, niestety. Teoretycznie więc można by przejść nad faktem do porządku dziennego, gdyby nie wnioski jakie się nasuwają.

W ostatnich dniach dwie informacje transferowe zwróciły moją uwagę. Obie dotyczą „naszych” zawodników, choć to w połowie trochę przekorne określenie. Najpierw Łukasz Szukała. Jest na wylocie w Arabii Saudyjskiej. Miało być tak pięknie, może nawet było, ale szybko się skończyło. Klub Al-Ittihad już nie chce Polaka, więc ten musi się rozejrzeć za nowym pracodawcą.

Informacja przykra z dwóch powodów. Szukała jest przecież obrońcą reprezentacji Polski, który za miesiąc gra niezwykle ważny mecz eliminacyjny do EURO 2016 z Niemcami we Frankfurcie. Klubowa sytuacja na pewno nie pomoże mu w odpowiednim przygotowaniu do niego. Ale to też piłkarz uznawany, raczej głównie nad Wisłą, za nową wartość kadry Nawałki. Bo selekcjoner ma już nie tylko mocny szkielet (bramkarze, Glik, Krychowiak, Lewandowski), ale i innych klasowych zawodników stanowiących o sile drużyny (cytat z pamięci z wypowiedzi jednego z ekspertów). I właśnie Szukała jest jednym z nich.

Przypomniały mi się teksty w polskich mediach dające do zrozumienia, że w Bundeslidze i okolicach pracują sami nieudacznicy. Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, urodzony w Gdańsku Szukała uczył się grać w piłkę Niemczech. Nawet trochę pograł w TSV 1860 Monachium i Alemanii, ale nikt specjalnie się nim tam nie zainteresował. Dlatego wyjechał do Rumunii. Gdy po kilku sezonach zaczął zbierać dobre recenzje za występy w barwach Steauy, zaczęły się też pojawiać opinie – gdzie ci Niemcy mieli oczy, że wypuścili takiego obrońcę?

Szukałę do Arabii Saudyjskiej sprowadził rumuński trener Victor Piturka. Teraz nie chce go inny Rumun Laszlo Boloni (zastąpił niedawno Piturkę). Czyli nie chce go szkoleniowiec z kraju, w którym ten błyszczał najbardziej. To powinno dawać do zastanowienia, nawet bardzo. I na pewno nie tylko w Rumunii i Arabii Saudyjskiej.

Teraz o drugim „naszym”. Artjoms Rudņevs, choć zawodnik z Łotwy, to przecież wizytówka polskiej ligi, więc w sumie też „nasz”. W 2012 roku został królem strzelców Ekstraklasy zdobywając 22 bramki. Zrobiło się o nim głośno, gdy w meczu Ligi Europejskiej z Juventusem w Turynie zaliczył hat-tricka. Wydawało się, że to początek wielkiej kariery. Jako produkt firmowy Ekstraklasy w maju 2012 roku podpisał kontrakt z HSV Hamburg.

Ostatnie trzy lata pokazały niestety, że występy w polskiej lidze były raczej apogeum jego kariery. Bo kariery w Bundeslidze nie zrobił. HSV wypożyczało go do Hanoweru. Choć w ostatnich latach klub z Hamburga cieniuje strasznie (w poprzednim sezonie cudem w barażach uchronił się przed spadkiem), to i tak niestety za duże wyzwanie dla napastnika, który zachwycał wcześniej w polskiej lidze. HSV już go nie chce, oficjalnie przeznaczając do odstrzału.

Na przykładzie Rudņevsa widać jak wiele brakuje polskiej lidze do czołowych lig europejskich. Gdyby ktoś miał wątpliwości co do tej smutnej refleksji, niech przeanalizuje karierę innego króla strzelców Ekstraklasy (2013), Słowaka Róberta Demjana. Też wydawało mu się, że podbije świat, ale belgijski przeciętniak Waasland-Beveren okazał się dla niego za silny. Znów jest piłkarzem Podbeskidzia. Gdzie mu będzie lepiej niż w Ekstraklasie? Może i Rudņevs dojdzie do takiego samego wniosku?

▬ ▬ ● ▬