Naprawdę jest świetnie?

Fot. Trafnie.eu

Po losowaniu par barażowych przez rodzime media przelała się fala komentarzy. Jeden wniosek wydaje się dla wszystkich oczywisty, pozostałe niekoniecznie.

Tylko przypomnę, że reprezentacja Polski w marcu powalczy o prawo gry w finałach mistrzostw Europy w dwustopniowych barażach. Najpierw w Warszawie zagra z Estonią, a jeśli ją wyeliminuje, pięć dni później ze zwycięzcą meczu Walia – Finlandia, w Cardiff lub Helsinkach.

Czytając komentarze nie mam wątpliwości, że NIKT w Polsce nie bierze pod uwagę scenariusza, by drużyna Michała Probierza mogła nie pokonać Estonii, co z jednej strony doskonale rozumiem. Z drugiej jednak, chciałbym nieśmiało przypomnieć, że po losowaniu grup eliminacyjnych takie samo nastawienie dotyczyło spotkań z Mołdawią, a jak się zakończyło, chyba przypominać nie muszę.

Mecz z Estonią najpierw rozegra się w głowach zawodników. Jeśli w taki sam sposób jak w przerwie ten z Mołdawią w Kiszyniowie, niestety żadnego wyników wykluczyć się nie da. W piłce jeszcze nikt nie wygrał, ani nie przegrał w tunelu przed wyjściem na boisko. Albo inaczej - wielu w tym miejscu wygrywało lub przegrywało w głowach, co później boisko potwierdzało w brutalny sposób.

Najczarniejszy scenariusz jaki mogę sobie wyobrazić to strzał życia jednego z Estończyków, po którym piłka ląduje w okienku polskiej bramkl (patrz ostatni mecz z Albanią w Tiranie!). Potem goście wyłącznie się bronią i bronią. Z każdą minutą Polakom coraz trudniej stworzyć sytuację do zdobycia wyrównującego gola, a do końca meczu coraz mniej czasu…

Nie będę kończył, piszę to ku przestrodze, żeby przed meczem zbytnia pewność siebie nie wyparła z głowy rozumu, bez którego trudno wygrać z kimkolwiek, nawet teoretycznie o kilka klas słabszym. I mam nadzieję, że zaprezentowany scenariusz okaże się tylko i wyłącznie hipotetycznym.

Teraz potencjalny rywal w finale baraży, jeśli z Estonią nie wydarzy się nic nieprzewidzianego. Przeczytałem, że „awans wciąż jest obowiązkiem”. I jeszcze w jednym z tytułów, że po losowaniu „jest świetnie”. Czyli, że Walia lub Finlandia to tylko rywal na drodze do przyszłorocznych niemieckich finałów, którego pokonanie jest obowiązkiem. Niestety mam w tej kwestii inne zdanie.

Uważam, że losowanie było dla nas fatalne. Obawiano się, by nie trafić na Ukrainę. Dla mnie większe znaczenie miało nie to, z kim zagramy, ale gdzie. Zdecydowanie wolałby Ukrainę w Warszawie niż Walię w Cardiff czy Finlandię w Helsinkach. Schemat baraży zaproponowany przez UEFA jest skandaliczny. Nie można grać tylko jednego decydującego meczu o awansie do ważnej imprezy wybierając jego gospodarza poprzez losowanie. To znaczy można, ale daje mu się sporą przewagę w tej rywalizacji.

Byłem na meczu Ligi Narodów z Walią w Cardiff w ubiegłym roku. Polska wygrała 1:0, ale wynik nie oddaje jego przebiegu. Jedno naprawdę genialne odegranie piłki przez Roberta Lewandowskiego, z obrońcą na plecach w polu karnym, i zwycięski gol Karola Świderskiego. Poza tym prawdziwe oblężenie polskiej bramki, w której na szczęście jeden z najlepszych meczów w karierze rozegrał Wojciech Szczęsny, co sam zresztą przyznał.

Biorąc pod uwagę ostatnie występy obu drużyn, w marcu w Cardiff, przy żywiołowo reagujących trybunach, będzie gościom grać jeszcze trudniej niż przed rokiem. Jeśli mam uczciwie oceniać szanse, wielkim optymistom nie jestem. No, chyba, że przez najbliższe miesiące pojawią się jakieś dodatkowe argumenty przemawiające na korzyść Polaków.

A jeśli przyjdzie grać z Finlandią? Wtedy w Helsinkach będzie równie ciężko, bo ewentualne wyeliminowanie Walii stanie się najlepszym dowodem możliwości tej drużyny. I oczywiście dojdzie jeszcze atut własnego stadionu.

Choć z drugiej strony wszyscy rywale są w zasięgu Polaków i awans do finałów mistrzostw Europy nie stanowi na pewno zadania z kategorii misji niewykonalnych. Trzeba tylko zagrać zdecydowanie lepiej niż w meczach grupowych. Tylko czy aż?

▬ ▬ ● ▬