Najważniejsze, że...

Fot. Trafnie.eu

Wywiad udzielony przez Roberta Lewandowskiego ciągle budzi emocje. Był motywem przewodnim pierwszej konferencji prasowej na zgrupowaniu kadry.

Piłkarze reprezentacji zjechali do Warszawy, by przygotowywać się do meczów z Wyspami Owczymi i Albanią w eliminacjach do przyszłorocznych mistrzostw Europy. To już niemal tradycja, że na pierwszej konferencji na takich zgrupowaniach pojawia się Lewandowski. Tym razem towarzyszył mu jeszcze Kamil Grosicki, który po ponad półrocznej przerwie znów otrzymał powołanie do kadry.

Pytania do obu zdominował temat niedawnego wywiadu udzielonego przez pierwszego w wymienionych. I jak czytam, odpowiedzi wielu rozczarowały. Mnie nie, bo za wiele się nie spodziewałem, więc nie oczekiwałem absolutnie niczego szczególnego. Jeśli ktoś liczył na samobiczowanie Lewandowskiego jako rodzaj „dokrętki” do wywiadu, musiał się rozczarować, bo ten na nic takiego oczywiście nie miał ochoty. Niektóre pytania wynikały chyba z naiwności pytających. Szczególnie jedno, dlaczego zdecydował się na wywiad akurat teraz. Odpowiedział pytaniem (za: sport.pl):

„Dlaczego udzieliłem wywiadu w tym momencie, przed zgrupowaniem? A kiedy miałem to zrobić? A czemu nie mówić o tym przed kamerami? Czas po zgrupowaniu na pewno nie byłby właściwy”.

Pewnie, że by nie był. Chodziło o wywołanie efektu szokowego, który wywołał. Zrobił to świadomie, wręcz „na zimno”, bez zbędnych emocji, o czym świadczy analiza mowy ciała Lewandowskiego podczas wywiadu dokonana przez psychologa sportu Mateusza Brelę (za: przegladsportowy.onet.pl):

„On jest tylko człowiekiem i po reakcjach, kiedy lekko się spinał, było trochę widać, że może już mieć dość pewnych tematów (…). Ale z drugiej strony nie było w nim widać jakiejś specjalnej nerwowości. Miał szacunek do swojego rozmówcy, słuchał go do końca i nie wchodził mu w słowo. Dopiero po ostatnim zdaniu, po pytaniu, odpowiadał. Bardzo mi się to podobało. Lewandowski sprawia też w tym wywiadzie wrażenie człowieka, który przestał się przejmować, jak pewne jego słowa odbiorą ludzie. Żyjemy w czasach, w których część dziennikarzy lubi wyciągnąć coś z kontekstu, inny zrobi rolkę w mediach społecznościowych z dwóch zdań, żeby mieć jakąś kontrowersję, która się poniesie. Robert ma tego świadomość, ale mimo to ewidentnie nie chce już szczypać się w język”.

Więc się nie szczypał, w odróżnieniu od Grosickiego, który nie był w zbyt komfortowej sytuacji, gdy zapytano go podczas konferencji o nieszczęsny mecz z Mołdawią. Wybrnął jednak z niej koncertowo mówiąc, że meczu nie widział, bo był na wakacjach w „innej strefie czasowej”. Odpowiedzią wyraźnie wszystkich rozbawił. Może jednak nie wszystkich, bo znalazłem też całkiem poważną analizę jednego z redaktorów nie posiadającego raczej poczucia humoru, a dowodzącego, że na wakacjach był w Turcji, więc to inna strefa czasowa jedynie z godziną różnicy.

Wypowiedzi ze wspomnianej konferencji prasowej nie miały dla mnie większego znaczenia. Znaczenie miał natomiast fakt, który w mediach został potraktowany marginalnie. Otóż w poniedziałek piłkarze udali się na kolację we własnym gronie. W poprzednim tekście martwiłem się, czy „po przyjeździe na zgrupowanie będą funkcjonować w grupie jako drużyna”. Wszystko wskazuje na to, że tak, co jest najbardziej optymistycznym wnioskiem dotyczącym reprezentacji po wszystkich zawirowaniach wokół niej.

▬ ▬ ● ▬