Na razie bez ulubionych słów

Trzy polskie drużyny grały w czwartek w drugiej rundzie kwalifikacji Ligi Konferencji Europy. Dwie wywalczyły awans. Mogło być lepiej? Raczej w teorii.

Od lat podchodzę ze sporą rezerwą do oceny szans polskich drużyn bez względu na rozgrywki w jakich występują. Dlatego nie zaskoczył mnie specjalnie przebieg czwartkowych meczów. Stanowił dowód, że choć dwie uzyskały awans, trafiły na rywali prezentujących podobny do nich poziom.

Mecze Rakowa Częstochowa z litewską Sūduvą Marianpol oraz Śląska Wrocław z Araratem Erywań zakończyły się remisami, odpowiednio 0:0 i 3:3. Wiara, że rewanże rozgrywane u siebie powinny być wręcz formalnością, nie znalazła odzwierciedlenia w boiskowych wydarzeniach.

Choć przeciwnicy byli z teoretycznie jeszcze słabszych piłkarsko od Polski krajów, wielkiej różnicy niestety nie dostrzegłem. Okazało się, że międzynarodowe towarzystwo, z którego poskładano Sūduvę, ustawione mocno defensywnie, potrafiło dotrwać aż do serii rzutów karnych. Dwa bezbramkowe remisy w wykonaniu obu drużyn stanowiły prawdziwą próbę dla wytrwałych i wyrozumiałych kibiców, którzy potrafili obejrzeć do końca oba marne widowiska.

Seriami karnych nie potrafię się podniecać uważając, że są karą za brak umiejętności rozstrzygnięcia meczu w normalnym czasie. Dlatego zwycięstwo Rakowa w takiej formie 4:3 przyjąłem z ulgą. Natomiast z niepokojem przyjąłem informację, że kolejnym jego rywalem w trzeciej rundzie będzie rosyjski Rubin Kazań. Czyli prawdziwe europejskie puchary dopiero się w dla drużyny z Częstochowy zaczną za tydzień.

W porównaniu z widowiskiem w Bielsku-Białej (tam musiał grać Raków, którego stadion nie spełnia wymogów licencyjnych UEFA) rywalizacja Śląska z Araratem była wręcz porywająca. W samym doliczonym czasie gry zauważyłem więcej ciekawych akcji i szans na kolejne bramki niż w całym wcześniej wspomnianym meczu.

Śląsk szybko objął prowadzenie, bo już w drugiej minucie. Za szybko. Biorąc pod uwagę wynik sprzed tygodnia z Armenii (wygrana Śląska 4:2) jego piłkarze musieli się chyba zacząć zastanawiać ile pozostało jeszcze czasu do końca już rozstrzygniętej rywalizacji. I zostali ukarani, bo do przerwy zdążyli stracić dwie bramki. Czyli brakowało tylko jednej, by wyrównać stan rywalizacji w dwóch meczach.

To była zasłużona lekcja pokory. Rywale zanim strzelili gole, wcześniej stworzyli kilka sytuacji. Ich prowadzenie stanowiło naturalną konsekwencję przebiegu gry. Na szczęście Śląsk potrafił po przerwie znów wyjść na prowadzenie, by znów niestety dać sobie wbić kolejnego gola i stracić zwycięstwo.

Przynajmniej na meczach tej drużyny nie można się nudzić. Albo inaczej – nudzić się nie można na meczach drużyn prowadzonych przez Jacka Magierę, bo zawsze pada w nich mnóstwo bramek. Przed tygodniem w Armenii sześć, w czwartek we Wrocławiu tyle samo. Od razu przypomniałem sobie spotkanie prowadzonej przez niego Legii Warszawa z Borussią Dortmund z dwunastoma golami, w którym ustanowiono strzelecki rekord Ligi Mistrzów! Ciekawe ile padnie w trzeciej rundzie w starciu Śląska z izraelskim Hapoelem Beer Szewa?

Na pewno żadne już nie padną dla Pogoni Szczecin, która zakończyła na drugiej rundzie występ w Lidze Konferencji Europy. Czyli niestety wypełniła normę, bo nigdy nie udało jej się uzyskać awansu. Zaczęła rywalizację od drugiej rundy i czwarty raz w historii nie przeszła do następnej.

Tym razem za mocny okazał się dla niej chorwacki Osijek. To akurat nie powinno dziwić, skoro był uważany za najgroźniejszego rywala polskich drużyn. Wygrał u siebie 1:0, co przy bezbramkowym remisie przed tygodniem w Szczecinie dało mu awans. Niby oba mecze były wyrównane, ale czy Pogoń rzeczywiście mogła wyeliminować teoretycznie silniejszego rywala? Żeby o tym myśleć, nie wystarczy tylko utrzymywać się przy piłce, ale trzeba zdobywać bramki. A jak ktoś w całym meczu stwarza dosłownie pół sytuacji, o czym tu marzyć? Może o kolejnym awansie do europejskich pucharów? Tylko nie za kolejnych dwadzieścia lat. I może uda się wreszcie nie odpaść już w pierwszej rundzie.

Liga Konferencji Europy, nowe rozgrywki wymyślone przez UEFA dla słabeuszy, na razie spełniają doskonale swoją rolę, skoro przez dwie rundy mogliśmy się podniecać rywalizacją trzech polskich drużyn, a dwie grają dalej. Bo na razie trafiały na rywali ze swojej półki, więc jeszcze nie trafiłem w komentarzach po ich meczach na moje ulubione słowa związane z przeklętymi dotychczas europejskimi pucharami – blamaż, kompromitacja czy wstyd.

▬ ▬ ● ▬