Może nadeszła też pora...

Fot. Trafnie.eu

Polska jest piłkarską potęgą. Do takich wniosków prowadzi analiza komentarzy po meczu z Albanią wygranym 4:1. Ale nie ze względu na wysokość zwycięstwa.

Gdybym nie znał wyniku, czytając różne komentarze mógłbym dojść nawet do wniosku, że to Albańczycy tak zlali naszych. Twierdzenie, że rywale lepiej grali w piłkę, że świetnie się przy niej utrzymywali, że widać u nich wyraźny postęp, dowodzi zupełnej nieznajomości zasad gry. Bo te niezmiennie polegają na zdobywaniu większej liczby bramek od rywali. Kto tego dokona, jest lepszy, nawet jak doczołga się do końcowego gwizdka. SKUTECZNOŚĆ pozostaje  i zawsze będzie najważniejszaKoniec, kropka. Jeśli się komuś nie podoba, niech zajmie się łyżwiarstwem figurowym i ocenianiem wartości artystycznej występów w tym sporcie.

Choć z drugiej strony pochwały Albańczyków nie powinny dziwić, skoro dzień, dwa przed meczem chwaliły ich najważniejsze osoby w polskiej kadrze - Paulo Sousa, Robert Lewandowski czy Kamil Glik. Ten pierwszy powiedział wprost, że w obronie są lepiej zorganizowani od Węgrów, pozytywnie ocenianych przecież za grę na niedawnym Euro 2020.

Jeśli takiego rywala pokonuje się aż 4:1, trzeba umieć ów wynik docenić, a nie jego autorów kopać nie wiadomo po co. Bo chyba tylko po to, by wierzyć, że reprezentacja Polski pozostaje piłkarską potęgą i musi wygrywać nie tylko wysoko, ale jeszcze w porywającym stylu.

Od lat powtarzam, że jest średniej klasy drużyną europejską. Kto to zrozumie i przyjmie do wiadomości, nie będzie się nad nią znęcał wymagając Bóg wie czego. Dlatego uważam, że w czwartkowy wieczór zagrała wręcz perfekcyjnie z drużyną podobnej klasy, jaką niewątpliwie jest Albania. Bo tylko grając tak, przy dominacji w rozgrywaniu piłki rywali w sporych okresach, mogła strzelić cztery bramki oddając cztery celne strzały w meczu!

Na szczęście niektórzy przejawiają więcej zdrowego rozsądku w ocenie jej możliwości, a formułowane przez nich wnioski są całkiem logiczne. Jak choćby ten Grzegorza Mielcarskiego, byłego reprezentanta, obecnie eksperta, który stwierdził (za: wp.pl):

„Na dziś reprezentacja bez Roberta w podstawowym składzie będzie się strasznie męczyła nawet z San Marino”.

Brutalne, ale szczere i prawdziwe. Może wreszcie nadszedł ten moment, by ostatecznie przejrzeć na oczy i przed kolejną wielką imprezą nie opowiadać głupot, że mamy potencjał i drużynę na półfinał? Dlatego z satysfakcją trafiłem na tekst o kuriozalnych meczach reprezentacji. Czyli takich, w których „Polacy nie przeważali, ale wygrali”. I z prawdziwym osłupieniem przeczytałem uzasadnienie do umieszczenia na liście dwóch już wręcz mitycznych spotkań. Pierwszym było zwycięstwo nad Niemcami 2:0 w 2014 roku (za: onet.pl):

„Kadra Adama Nawałki stworzyła sobie dwie dobre sytuacje i je wykorzystała, czego nie można było powiedzieć o Niemcach. Piłkarze Joachima Loewa mieli ogromnego pecha pod bramką Wojciecha Szczęsnego, a nasz bramkarz wielokrotnie ratował nas z opresji. Ostatecznie Polacy wywalczyli zwycięstwo, lecz z przebiegu gry na więcej zasługiwali przeciwnicy. O dominacji mistrzów świata doskonale mówi fakt, że oddali oni w trakcie meczu aż 19 strzałów, a Polacy zaledwie 4”.

I drugi, zremisowany 1:1 ze Szwajcarią, wygrany na karne:

„Rewelacyjna postawa Łukasza Fabiańskiego w polskiej bramce poskutkowała awansem do ćwierćfinału Euro 2016, ale to Szwajcarzy byli lepsi od Polaków. W 1/8 finału Euro 2016 wynik otworzył Jakub Błaszczykowski, lecz potem kadra Adama Nawałki musiała bronić się przed zmasowanymi atakami przeciwnika. Nasza defensywa skapitulowała tylko raz po rewelacyjnym uderzeniu Xherdana Shaqiriego. Biało-Czerwonych należało pochwalić za czujną grę w defensywie, bo pomimo zdecydowanej przewagi rywale nie potrafili zapewnić sobie awansu do kolejnej rundy mistrzostw Europy”.

Ciągle nie mogę uwierzyć, że to przeczytałem, bo przecież oba mecze są jak dwie potężne kolumny, na których zbudowano przeświadczenie o potędze polskiej piłki w ostatnich latach! Tak powstawał mit o wielkiej reprezentacji i jej genialnym trenerze.

Wreszcie ktoś dostrzegł to, o czym piszę od lat. I o meczu z Niemcami: „Prawie nikt nie chciał zauważyć fatalnej gry Polaków w pierwszej połowie i faktu, że u rywali połowa zawodników zakończyła karierę, a połowa była kontuzjowana”. I o tym na Euro 2016 ze Szwajcarią, „w którym orły Nawałki zdołały się doczołgać w dogrywce do rzutów karnych”.

A przecież jeszcze w ubiegłym miesiącu były prezes PZPN Zbigniew Boniek chwalił się na zakończenie swojej podwójnej kadencji: „Byliśmy prawie w półfinale z szansami na finał”. Prawie robi istotną różnicę, a sposób w jaki drużyna awansowała do ćwierćfinału, jeszcze większą.

Skoro, mam nadzieję, mit już ostatecznie runął, może nadeszła też pora, by realistycznie zacząć oceniać możliwości polskiej reprezentacji, zamiast znęcać się nad nią kolejny raz?

▬ ▬ ● ▬