Monolit do końca

Fot. Trafnie.eu

Polska bezbramkowo zremisowała z Niemcami na Stade de France. Dla mnie to dużo cenniejszy rezultat niż wygrana przed dwoma laty w Warszawie.

Nie będę udawał mądrzejszego niż jestem – nie za bardzo liczyłem na dobry wynik w meczu z Niemcami. Powodów było kilka. Rywale to prawdziwa turniejowa maszyna. W finałach wielkich imprez zawsze robią swoje bez względu na okoliczności.

Dodatkowo miałem w pamięci ostatni mecz z Niemcami we Frankfurcie. Też zapowiadano w polskich mediach wyjazd po trzy punkty, a skończyło się niestety pewnym zwycięstwem gospodarzy. I chyba powód najważniejszy – za wiele już kaców turniejowych przeżyłem z reprezentacją Polski, by powiększać listę bezkrytycznych optymistów.

Ale piłka jest nieobliczalna. Nawet podczas tak ważnych imprez, jak finały mistrzostw Europy. Zanim Polacy ruszyli do boju z Niemcami na Stade de France, obejrzałem jak Irlandia Północna ograła Ukrainę. Gdyby wygrała 1:0, no trudno, nawet wyrobnikom może się udać. Ale 2:0? Przy takim wyniku nie można już mówić o przypadku...

Nie można też w ciągu kilku dni nauczyć się (znacznie lepiej) grać w piłkę. Czyli nie wszystko, co dzieje się na boisku, da się racjonalnie wytłumaczyć. Zawodnicy, którzy kilka dni wcześniej wyłącznie starali się przeszkadzać Polakom, nagle zaczęli strzelać na bramkę rywali. W Belfaście pewnie już zakładają komitet budowy pomnika trenera Michela O'Neilla...

Ten mecz dodawał mi nadziei. Choć pierwsze minuty pojedynku z Niemcami szybko go odebrały. Absolutna dominacja rywali, czyli wyglądało na to, że raczej będzie jak zwykle. Ale później stopniowo przebieg gry ulegał zmianie. Niemcy dalej mieli przewagę w posiadaniu piłki, jednak Polacy stworzyli tuż po przerwie najlepszą okazję do zdobycia bramki. Dośrodkowywał z prawej strony Kamil Grosicki i tak opisał:

„To była bardzo groźna wrzutka. Ani bramkarz nie mógł wyjść do piłki, ani obrońca. Szkoda, że Arek nie strzelił”.

Milik, bo o nim mowa, nie trafił piłki głową:

„Wyglądało na to, że lepiej gdybym uderzał nogą niż głową. Ale podjąłem taką decyzję, ciężko było wystawić nogę. Nie trafiłem, spudłowałem, moja wina. Jak ma się takie sytuacje z mistrzami świata, trzeba je wykorzystać”.

Długo będzie ją pamiętał:

„Podczas meczu staram się o tym zapomnieć. Jest kolejna sytuacja i kolejna. Ale dziś na pewno noc będzie długa...”

Widząc co się dzieje na murawie, gdzieś po godzinie byłem przekonany, że Polacy tego dnia nie dadzą sobie strzelić bramki. I nie dali. Sądząc z ich reakcji po końcowym gwizdku (uniesione ręce Fabiańskiego w kierunku sektora zajmowanego przez polskich kibiców) ten rezultat był odebrany prawie jak zwycięstwo.

Właśnie na taki mecz czekałem od dawna. Nie jak ten w Warszawie przed dwoma laty, z którego zrobiono sukces ponad miarę. Wtedy wygrana z Niemcami była bardziej porażką przeciwników. Mieli pół drużyny przebudowywanej zaraz po zdobyciu mistrzostwa świata, a mimo to mogli nastrzelać kilka bramek jeszcze przed przerwą. Teraz Joachim Löw powiedział z uznaniem:

„Polacy byli świetnie zorganizowani w defensywie. Szczególnie dwóch stoperów doskonale grało w powietrzu”.

Jeden z nich, Michał Pazdan, najbardziej krytykowany po spotkaniu z Irlandią Północną, tym razem mógł wyjść do dziennikarzy z podniesioną głową:

„Najważniejsze, że do samego końca byliśmy skoncentrowani. Wiadomo jak się gra z Niemcami. Jedna chwila dekoncentracji, jedno niepotrzebne wyjście ze strefy i tam już wbiega zawodnik. Dlatego chwała drużynie za monolit do końca”.

Ten bezbramkowy remis na pewno nie był kwestią przypadku czy korzystnego zbiegu okoliczności. Nawałka z dużą pewnością siebie opowiadał po meczu o jego przebiegu:

„Nie bałem się o wynik, ani o to czy stracimy bramkę. Kontrolowaliśmy przebieg wydarzeń na boisku. Były fragmenty, gdy Niemcy przejmowali inicjatywę. Ale świadomie oddawaliśmy pole po to, żeby z niskiego pressingu przechodzić do szybkiego ataku. Szczególnie w drugiej połowie, gdy po szybkich atakach stworzyliśmy sobie bardzo dobre sytuacje do strzelenia bramki”.

Zawodnicy mówili, że przed meczem wzięliby remis w ciemno. A po meczu? Lewandowski stwierdził:

„Niedosyt? Nie, na pewno jesteśmy zadowoleni, szanujemy ten punkt. Nie zapominajmy, że to Niemcy prowadzili grę. Chwała chłopakom za dobrą grę w defensywie, ale w pierwszej połowie chyba ze zbyt dużym respektem podeszliśmy do rywali. Mamy swoją jakość i nie możemy o tym zapominać. Gdy gramy swoje, przyciśniemy, przeciwnik zaczyna mieć problemy. Jest jeszcze kilka rzeczy do poprawy, choć widać, że potencjał w nas drzemie”.

Urodzony w Polsce Lukas Podolski na Stade de France nie zagrał. A tak ocenił przebieg spotkania:

„Prowadziliśmy grę, ale brakowało nam ostatniego podania i strzału. Ale każdy z nami gra defensywnie, nie mamy dużo miejsca. Trzeba jednak przyznać, że Polska zrobiła to dziś dobrze”.

Na pytanie czy drużyna Nawałki jest coraz bliżej reprezentacji Niemiec, tylko się uśmiechnął:

„Nie wiem. Jak zdobędzie mistrzostwo Europy, to tak”.

Gdy dziennikarz zasugerował Lewandowskiemu, że wyjście z grupy jest już pewne na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, ten spokojnie odpowiedział:

„No to nie, jeszcze nie mamy awansu, tylko trzeci mecz. I to, że gramy z Ukrainą, nie znaczy, że będziemy faworytem. Wystarczy zobaczyć co dziś zrobiła Irlandia Północna. Każdy mecz jest inny, każdy walczy, nikt nie podda się tak łatwo”.

PS: Po spotkaniu w Nicei miałem trochę uwag do polskich kibiców. Na Stade de France pokazali się jednak z najlepszej strony. Biało-czerwone sektory żyły przez dziewięćdziesiąt minut. Aż przyjemnie było słuchać ich dopingu! Prośba o bis z Ukrainą...

▬ ▬ ● ▬