Mistrz nie… dojechał

Fot. Trafnie.eu

Gary Lineker, dawny angielki gwiazdor, a dziś telewizyjny ekspert, powinien być szczęśliwy. Jego teoria znów jest aktualna. Tym razem w wersji do lat 21.

W Krakowie odbył się finał młodzieżowych mistrzostw Europy. Walczyły w nim reprezentacje Hiszpanii i Niemiec. Ta pierwsza od początku turnieju wzbudzała najwięcej sympatii, bo grała pięknie dla oka. A kto nie lubi, chwilami nawet w nadmiarze, technicznych fajerwerków? Hiszpanie byli ich gwarantem w każdym meczu. Dlatego chciałem, by wygrali także w finale, choć brałem pod uwagę każdą ewentualność. Bo połączenie pięknej gry ze skutecznością stanowi wymarzony efekt na piłkarskim boisku.

Hiszpanie mieli najwięcej gwiazd. Zgarnęli wszystkie indywidualne nagrody na mistrzostwach - dla najlepszego zawodnika (Dani Ceballos), króla (Saúl Ñíguez) i wicekróla (Marco Asensio) strzelców. Ale w finale dostali bolesną lekcję. Przekonali się, że piłka nożna to przede wszystkim gra zespołowa.

Przejechał po nich niemiecki walec. Na pewno nie tak finezyjny, jak rywale, ale z pewnością wyjątkowo skuteczny. Niemcy w pierwszej połowie zdobyli bramkę. Wcześniej i później Hiszpanie mocno napierali, ale cóż z tego, skoro nie zdołali nawet wyrównać. Natomiast zwycięzcy pokazali swą (nie tylko) taktyczną siłę, gdy w samej końcówce zaczęli grać pressingiem, z czym ich przeciwnicy wyraźnie sobie nie radzili.

Trudno więc zwycięstwo Niemców 1:0 nazwać niespodzianką, czy sensacją. Tym bardziej, że tradycyjnie uśmiechnięty od ucha do ucha trener Stefan Kuntz przekonywał, że jego piłkarze zwyczajnie zrealizowali nakreślony plan. Czyli teoria Gary’ego Linekera znów stała się aktualna: „Piłka nożna to gra, w której dwudziestu dwóch facetów biega po boisku, a na końcu i tak wygrywają Niemcy”.

Nie tylko wygrali, ale pokazali też, jak potrafią się bawić. W strefie udzielania wywiadów zrobili po meczu węża i ze śpiewem na ustach wykonali pełne kółko w tanecznych pląsach. Niestety były ofiary. Młodzi niemieccy piłkarze postanowili bowiem zrobić użytek z zawartości butelek z piwem trzymanych w rękach. Dlatego garderoba wielu redaktorów musiała ucierpieć z powodu ich szampańskich humorów.

Zwycięzcy stanowili przeciwieństwo pokonanych, którzy wyraźnie przegrywać nie umieją. Pan Saúl Ñíguez nie pofatygował się nawet na konferencję prasową, by odebrać nagrodę „Złotego Buta” za swoje pięć strzelonych bramek na turnieju w Polsce. Oficer UEFA próbował wybrnąć z niezręcznej sytuacji mówiąc, że pewnie pojawi się później. Ale oczywiście nie było żadnego „później”, bo być nie mogło, skoro król strzelców totalnie olał ceremonię.

Trudno wszystko tłumaczyć frustracją po przegranym meczu. Idę o zakład, że gdyby wynik był odwrotny, zachowanie zawodników obu drużyn wiele by się nie zmieniło. Bo Hiszpanie przejawiają już niestety gwiazdorskie nawyki. W odróżnieniu od młodych Niemców, grzecznych i sympatycznych, czy po prostu normalnych. I z tymi ostatnimi można bez problemu dogadać się po angielsku. Nie tylko dogadać, ale i otrzymać normalną odpowiedź na pytanie, a nie tylko banialuki. Dlatego ucieszyłem się, że to oni wygrali. Sympatia dla Hiszpanów prysła...

Niemcy kupili mnie jeszcze jednym drobiazgiem. Po finale założyli przygotowane wcześniej koszulki. Był na nich stosowny napis nie tylko w ich ojczystym języku, ale także po polsku - „Mistrz Europy”!!!

Warto sobie uświadomić, że to mistrzostwo zdobyła drużyna, która do Polski nie… dojechała. Aż ośmiu zawodników z niemieckiej młodzieżówki gra przecież w Pucharze Konfederacji w Rosji.

„I do tego jeszcze trzech kontuzjowanych” - uzupełnił po meczu wyliczankę szczęśliwy trener Kuntz.

Czyli pełna jedenastka. Jaki potencjał musi mieć niemiecki futbol, skoro zdobywa mistrzostwo Europy praktycznie drużyną rezerw...

▬ ▬ ● ▬