Lewandowskiego pouczać nie będę

Fot. Trafnie.eu

Polska odniosła pierwsze zwycięstwo w mistrzostwach świata w Rosji. Pierwsze i ostatnie, bo pożegnała się już z turniejem zajmując ostatnie miejsce w grupie.

W czwartek dzięki bramce Jana Bednarka pokonała w Wołgogradzie Japonię 1:0 w warunkach ekstremalnych. Gdy przyjechałem dzień wcześniej do tego miasta, przywitała mnie upalna pogoda. Czyli kolejny dzień szkoły przetrwania. Po trudnych do zniesienia wysokich temperaturach w Kazaniu i Samarze, tym razem coś jeszcze – muszki.

Dały się we znaki już w pierwszym meczu rozegranym w Wołgogradzie, gdy Anglicy walczyli z Tunezyjczykami. Po kilku minutach spaceru w centrum miasta mnie też polubiły. Wybór był dość trudny – albo tkwić na słońcu (wtedy były mniej dokuczliwe), albo chować się do cienia (natychmiast dawały o sobie znać).

Na szczęście wieczorem zaczął wiać mocny wiatr, który nie tylko przyniósł pewną ulgę, ale i przegonił uciążliwe towarzystwo. Przynajmniej tak mnie się wydawało. Temperatura była jednak nadal trudna do zniesienia, szczególnie jeśli ktoś miał zamiar grać w piłkę. Gdy reprezentacja Polski kończyła oficjalny trening, termometr wskazywał 31 stopni Celsjusza. A przecież rozpoczął się dwie i pół godziny później niż następnego dnia zaplanowano początek meczu.

Dlatego piłkarze musieli w czwartek grać w temperaturze aż 36 stopni. Uzupełnianie płynów zaczęli już podczas rozgrzewki. W czasie spotkania wykorzystywali każdą okazję, by sięgnąć po butelki z wodą leżące wokół boiska.

„Naprawdę ciężko było biegać” – przekonywał dziennikarzy Kamil Glik.

Mając to na uwadze należałoby się odnosić do zawodników z uznaniem, że w ekstremalnych warunkach odnieśli zwycięstwo. Czyli udowodnili, że „są drużyną z charakterem”, jak stwierdził trener Nawałka.

Niestety kibice, szczególnie nie wspierający żadnej z drużyn, nie byli wyrozumiali. Jeszcze nikogo na tych mistrzostwach nie wygwizdano tak, jak aktorów widowiska w Wołgogradzie w jego końcowych minutach. Kamil Grosicki nie miał wątpliwości:

„To był kabaret”.

Trener reprezentacji Japonii Akira Nishino nakazał swoim zawodnikom wyłącznie utrzymywać się przy piłce, zamiast atakować i próbować wyrównać. W drugim równolegle rozgrywanym meczu Kolumbia wygrywała z Senegalem 1:0, co dawało Japończykom awans z drugiego miejsca.

To rzeczywiście był kabaret, bo jedni udawali, że grają w piłkę, nawet nie biegając, tylko chodząc po boisku, a drudzy udawali, że im w tym przeszkadzają, czekając na własnej połowie.

Nawałka uzasadnił taktykę faktem, że „nakazał zawodnikom grać niskim pressingiem”. No to grali, czyli w praktyce nie grali. Kamil Glik przekonywał jednak, że wynik był najważniejszy i gdyby Polacy dali sobie strzelić bramkę, dopiero redaktorzy zaczęliby się pastwić nad reprezentującymi ich rodakami.

Ale o strzeleniu bramki mowy być nie mogło, bo nie da się tego robić nie kopiąc normalnie piłki, tylko czekając na końcowy gwizdek, który wreszcie zabrzmiał pośród przeraźliwych gwizdów.

Opowiadając o meczu z Japonią polscy zawodnicy podsumowywali też cały występ na mistrzostwach. Niemal chórem mówili, że o braku awansu zadecydował pierwszy mecz z Senegalem.

„Nie udźwignęliśmy tej otoczki” – stwierdził Łukasz Fabiański, dając do zrozumienia, że ciśnienie wokół drużyny było zbyt wielkie.

Najbardziej podobała mi wypowiedź Kamila Grosickiego o kolejnym meczu:

„Piłkarze z Kolumbii byli od nas o dwie klasy lepsi”.

A podobała dlatego, że zawsze miło, gdy piłkarz potrafi realnie ocenić możliwości swojej drużyny i rywali, zamiast opowiadać różne dyrdymały. Grosicki podsumował obecną sytuację reprezentacji:

„Jest tragicznie, ale mogło być bardziej fatalnie”.

Czyli nie jest tylko i wyłącznie dzięki zwycięstwu nad Japonią. Robert Lewandowski tak na to patrzy:

„Ostatni mecz graliśmy o honor, żeby zwyciężyć na mundialu, co nam się udało, dając promyk szczęścia na osłodę. Ale tak naprawdę pierwszy mecz decydował, że nie było, jak powinno”.

Moim zdaniem nie tylko pierwszy mecz, ale przecież Lewandowskiego pouczać nie będę...

▬ ▬ ● ▬