Kto kogo rujnuje?

Barcelona pokonała Granadę i awansowała do półfinału Pucharu Króla. Jednym z najlepszych piłkarzy na boisku był Leo Messi. Cóż w tym niezwykłego?

Mecz rozgrywany w środowy wieczór był niezwykle emocjonujący. Granada prowadziła 2:0, ale Barcelona zdołała wyrównać w doliczonym czasie gry, co oznaczało dogrywkę. Padły w niej kolejne cztery bramki. Ostatecznie goście wygrali 5:3, a jednym z najlepszych zawodników na boisku był Leo Messi, bardzo aktywny od samego początku spotkania.

Cóż w tym niezwykłego? Otóż dla mnie niezwykłe jest to, że po wielu dniach czytania kolejnych informacji o tym ile zarabia, wreszcie przeczytałem też coś na temat jego gry w piłkę. W światowych mediach trwa bowiem serial związany z przeciekami dotyczącymi kontraktu zawodnika Barcelony. Temat zbyt ciekawy i zbyt nośny, by sprzedać go za jednym razem. Dlatego umiejętnie dawkowany jest w odcinkach.

Okazuje się, ze Messi zarabia najwięcej. To akurat nie jest dla mnie informacja sensacyjna. Tak jak i ta, że ma najwyższe dochody ze wszystkich sportowców. Byłoby dziwne, gdyby najlepszy zawodnik najpopularniejsze dyscypliny na świecie nie otwierał tej listy.

Według dziennika „El Mundo” Argentyńczyk w ciągu czterech lat zarobił 555 mln euro. Podobno był wściekły, gdy opublikowano tę informację. Wcale mu się nie dziwię, ja na jego miejscu dostałbym szału, że ktoś bez mojego pozwolenia robi mi przegląd konta bankowego.

Zdaje sobie sprawę, że te liczby mogą być szokujące. Dla większości śmiertelników na planecie, na której żyjemy, takie zarobki, nawet w tysiącach, nie milionach, pozostają tylko marzeniem.

Ale z drugiej strony rozmawiamy o najlepszym piłkarzu świata. Choć rodzime media pod koniec ubiegłego roku próbowały udowadniać, że nie ma lepszego zawodnika nad Roberta Lewandowskiego, gdy dostawał kolejną nagrodę, nie mam najmniejszych wątpliwości, kto jest najlepszy. Oczywiście mojemu rodakowi nagrody się należały, bo miał wspaniały rok. Ale Messi to piłkarz genialny, któremu nikt ze współczesnych nie dorównuje. Strojący kwaśne miny i rozkapryszony Cristiano Ronaldo zawsze będzie w jego cieniu (jeśli nie możesz zostać Messim, zostań Ronaldo!).

Ta jakość w świecie zwariowanym na punkcie piłki kosztuje. Ale czy rzeczywiście zarobki Messiego, jak sugeruje część mediów, rujnują Barcelonę? Żeby odpowiedzieć na pytanie trzeba by znać dokładne dane ile kataloński klub dzięki niemu zarabia (za: sport.pl):

„Z badań naszych ekonomistów wynika, że Leo generuje jedną trzecią budżetu Barcelony – ocenił Laporta [Joan Laporta, były prezydent klubu]. Daje to ok. 200-300 mln euro rocznie. Jeśli założymy, że roczny koszt utrzymania Messiego to ok. 130-140 mln euro, zostaje co najmniej kilkadziesiąt mln zysku. Skąd to się bierze? – Sprzedając markę Barcelony, robisz to za pomocą twarzy Messiego – argumentował Cinto Ajram, który swego czasu odpowiadał za relacje ze sponsorami Blaugrany. Zgadza się z nim Marc Ciria. – Kiedy rozmawiasz z potencjalnym reklamodawcą, wizerunek Messiego jest na 90 proc. slajdów w PowerPoincie – powiedział kataloński ekonomista, w którym Laporta w 2015 r. widział szefa departamentu finansowego”.

Czyli Messi z całą pewnością Barcelony nie rujnuje. To dlaczego klub ma tak gigantyczne długi? Według opublikowanych właśnie danych (za: wp.pl):

„Łączna kwota długu FC Barcelony wynosi ponad 1,173 miliarda euro. 730 milionów to tzw. długi krótkoterminowe, które klub będzie musiał uregulować w najbliższym czasie”.

Prezes Bayernu Monachium Karl-Heinz Rummenigge stwierdził, że gdyby jego klub miał taki debet, nie mógłby spokojnie spać. Może więc informacje o zarobkach Messiego pojawiły się przez „kontrolowany przypadek” akurat teraz? Może niektórzy w Barcelonie chcą sobie załatwić nieco spokojniejszy sen wskazując „winnego” takiej sytuacji?

▬ ▬ ● ▬