Kto i kiedy powinien zostać mistrzem?

Fot. Trafnie.eu

Sezon 2015/16 szczęśliwie dobiegł końca. Przynajmniej w Ekstraklasie. Sensacji nie było. Tytuł zdobyła Legia Warszawa, choć dopiero na samym finiszu.

Musiała wygrać w ostatnim meczu, by nie oglądać się na wynik rywalizującego z nią Piasta Gliwice. I wygrała pewnie z Pogonią Szczecin 3:0. Innej możliwości nie było. Pogoń należała niestety do tej grupy drużyn, które przyjeżdżają na Łazienkowską, by głównie poprzeszkadzać, a jak jeszcze coś się uda, to może…

Ale się nie udało. Jeden groźny strzał wspaniale wybroniony przez Arkadiusza malarza - stanowczo za mało, by doszło do sensacji. Nawet największej sensacji w historii, bo taki tytuł mignął mi w internecie jeszcze w niedzielę rano. Nawet nie sprawdzałem czego dotyczył, bo łatwo się domyślić.

Trochę to dziwnie zabrzmi, by ganić mistrza, zamiast go chwalić. Jednak już sam fakt, że Legia potrzebowała aż ostatniej kolejki, by zagwarantować sobie tytuł, to w pewnym sensie... obciach, że użyję określenia używanego przez jej prezesa Bogusława Leśnodorskiego.

Biorąc pod uwagę potencjał warszawskiej drużyny, powinna zdobyć mistrzostwo w cuglach. Oceniam to na tle słabości jej przeciwników w zakończonym sezonie, których przerastała potencjałem o klasę. Ale nie było tego widać we wszystkich meczach. Dlaczego? To już problem trenera Stanisława Czerczesowa. Na razie humor mu dopisuje. Mam nadzieję, że będzie dopisywał także po eliminacjach do Ligi Mistrzów. Jeśli oczywiście zostanie w Warszawie, bo po meczu z Pogonią nie potwierdził tego w sposób nie pozostawiający wątpliwości.

Spośród polskich drużyn z pewnością Legia będzie miała największe szanse we wspomnianych rozgrywkach. Skoro Piast przestraszył się jej na Łazienkowskiej, lepiej nawet nie myśleć, jak wyglądałby w konfrontacji nawet z europejskim średniakiem, gdyby musiał walczyć o miejsce w fazie grupowej Ligi Mistrzów, w której polskiej drużyny nie ma od dwudziestu lat.

Zespół z Gliwic, absolutna rewelacja sezonu, nie dorósł jeszcze do mistrzostwa. Pokazał to bezpośredni pojedynek z Legią w Warszawie przed tygodniem, który przegrał sromotnie. Nie wytrzymał też ciśnienia w ostatniej kolejce, w której miał wciąż nie tylko teoretyczną, ale i praktyczną szansę na tytuł. Porażka u siebie z Zagłębiem pokazuje, że wicemistrzostwo Polski to dla niego i tak kosmiczne osiągnięcie.

Na trzecim miejscu z drużyną z Lubina dojechał do mety Piotr Stokowiec. W ten sposób potwierdził tylko, że zna swój fach, bo już wcześniej w Polonii Warszawa pokazał co potrafi. Przy okazji pewna refleksja. Trener Zagłębia udowodnił jeszcze, że pewien miliarder zasługuje na tytuł największego przegranego w historii polskiej piłki. Mowa o Józefie Wojciechowskim, który miał Stokowca w Polonii, miał też wprost nieograniczone możliwości finansowe. Tylko nie miał pojęcia o piłce. Gdyby miał, pewnie razem już zdążyliby świętować mistrzostwo. A tak pan Wojciechowski (nie potrafił czekać!), mistrzostwa innych do końca życia będzie oglądał w telewizji.

Patrząc na spadkowiczów nie mogę oprzeć się wrażeniu, że największym wrogom powinno się życzyć – obyś miał nowy stadion. To znaczy oba kluby prawie go mają, choć trochę jeszcze brakuje, by oddano obiekty do użytku w całości. Wszystko z powodu wciąż przedłużającej się budowy. Mam nadzieję, że Górnik Zabrze i Podbeskidzie Bielsko-Biała do Ekstraklasy wrócą w krótszym czasie, niż powstają ich stadiony.

▬ ▬ ● ▬