Komu potrzebny jeszcze kibic?

Fot. Trafnie.eu

Jeden mecz Primera Division ma się odbyć w Ameryce. Finał Ligi Mistrzów podobno też. Spieszcie się oglądać piłkarzy w akcji, dopóki możecie!

W 2016 roku w dniu finału Ligi Mistrzów w Mediolanie postanowiłem zrobić zdjęcie stadionu San Siro jeszcze zupełnie pustego, przed południem. Wszedłem na trybuny i zobaczyłem, że na siedzeniach w całych sektorach rozłożone są duże arkusze papieru. Pomyślałem, że to element przygotowanej starannie kartoniady tuż przed rozpoczęciem meczu.

Myliłem się. To były arkusze z nazwami głównych sponsorów rozgrywek. Dają pieniądze na reklamę, ale i wymagają. Między innymi określonej liczby miejsc na trybunach w finale. I kilka tygodni wcześniej mogą zrobić konkurs, w którym nagrodą będzie bilet na finał. Przy okazji sponsor się odpowiednio zareklamuje dzięki piłce.   

Gdy patrzyłem na te całe sektory pokryte kartonami, uświadomiłem sobie, że całe sektory kibiców zamiast na stadionie mogą obejrzeć mecz najwyżej w telewizji. Piłka to teraz gigantyczny biznes. A pieniądz ma swoje prawa. Ktoś musi zyskać kosztem kogoś. Zawsze silniejszy zyskuje kosztem słabszego. A tym słabszym jest kibic. Ten prawdziwy, nie VIP-owski, nie korporacyjny.

Przypomniałem sobie puste trybuny San Siro, kiedy przeczytałem, że finał Ligi Mistrzów ma się odbyć w Ameryce, że są coraz większe naciski z tym związane. Czyli sektory dla korporacyjnych gości już nie wystarczą. Ktoś na biznesowym spotkaniu musiał odpalić laptopa i pokazać jakiś wykres, na którym kreska mocno szła w górę. I pewnie przekonywał, że tak wzrosną zyski prestiżowych rozgrywek, jak pokaże się ich finał na żywo za oceanem. Bo to przecież wielki rynek, więc warto się na nim w ten sposób zareklamować.  

Nie tylko Liga Mistrzów ma latać za ocean. Władze Primera Division wysłały już tam dwie drużyny na jeden mecz hiszpańskiej ligi, oczywiście nie pytając piłkarzy, czy mają na to ochotę. Ochoty nie mają, ale pewnie polecą, bo biznes piłkarski ma swoje prawa. I swoje finansowe, coraz większe, potrzeby.

Oczywiście nikt w takich kwestiach nie pyta o zdanie kibiców. Bo oni niestety są już coraz mniej potrzebni. To znaczy potrzebni są bardzo, ale tylko wtedy i tam gdzie znajdzie się jeszcze dla nich miejsce. Za oceanem ci z Europy potrzebni będą średnio, bo przecież nie dla nich głównie zorganizowane zostaną mecze.

Zacząłem się zastanawiać czy kibice są jeszcze w ogóle potrzebni? A jeśli tak, to komu? Zaintrygował mnie do takich rozmyślań znajomy z Irlandii. Przyleciał na spotkanie swojej reprezentacji z Polską we Wrocławiu. Dostał ode mnie programy z tego meczu i starcia Legii z Cork City w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Był zachwycony i przysłał potem maila z podziękowaniami:

„Programy z meczów irlandzkich drużyn są dla mnie wyjątkowo cenne, bo coraz trudniejsze do zdobycia. Przed laty kibice mogli je kupić pod stadionem. Teraz są przygotowywane głównie dla VIP-ów i mediów, jak w Polsce, ale też we Francji czy Turcji. Niestety w innych krajach, w Danii czy Holandii, przestaje się je wydawać, choć wcześniej pojawiały się tam wspaniałe publikacje.   

Podobnie jak w biznesie prasowym internetowe social media zabijają tradycję zbierania programów. Większość kolekcjonerów w Irlandii i Wielkiej Brytanii to osoby powyżej trzydziestu lat. Młodsi interesują się teraz głównie grami komputerowymi”.

A skoro na grach komputerowych na pewno zarobi się więcej i szybciej, niż na sprzedaży programów, kto miałby się przejmować ich wydawaniem? Kto miałby się w ogóle przejmować jakimiś kibicami, którzy chcą oglądać mecze swojej ukochanej drużyny? Jak starczy dla nich miejsc na trybunach, będą mile widziani. Jeśli nie, każdy chyba ma telewizor?

▬ ▬ ● ▬