Kasa, kasa, kasa...

Fot. Trafnie.eu

Nie przypominam sobie kiedy po raz ostatni jakiś piłkarski temat wzbudzał aż tyle emocji, o ile kiedykolwiek wzbudzał. Od niedzieli wszyscy mówią głównie o tym.

Czyli o Superlidze. W niedzielny wieczór pojawiły się w mediach pierwsze przecieki na ten temat. Poniedziałek to już istny festiwal informacji dotyczący powołania do życia nowych rozgrywek, tylko dla najbogatszych klubów.

Tak w dużym skrócie – w Superlidze ma występować docelowo dwadzieścia drużyn. Na razie udział potwierdziło dwanaście: Arsenal FC, Atletico Madryt, Chelsea FC, FC Barcelona, Inter Mediolan, Juventus Turyn, Liverpool FC, Manchester City, Manchester United, AC Milan Real Madryt i Tottenham Hotspur. Jeszcze trzy kolejne mają mieć zapewniony stały udział w rozgrywkach. Pięć ostatnich będzie do nich zapraszanych. Superligę finansuje potężny kapitał amerykański. W grę wchodzi 3,5 miliarda euro, w tym dla zwycięzcy pierwszej edycji 400 milionów euro. Szefem Superligi został Florentino Perez, prezydent Realu Madryt.

W festiwalu informacji medialnych na ten temat na całym świecie dominują mocne i bardzo mocne słowa, jak hańba, skandal, chciwość, kradzież itp., itd. Zbigniew Boniek stwierdził, że to piłkarska trzecia wojna światowa! Trzecia? A gdzie pierwsza i druga? Bez przesady, na pewno jeszcze nie wojna, bo nikt nie zginął, ale przygotowania do wojny na pewno. Na razie obie strony się straszą. Jedni, UEFA, pozwami w wysokości 60 miliardów euro (!) przeciwko rebelianckim klubom, wykluczeniem ich z rozgrywek Ligi Mistrzów, a zawodników biorących udział w Superlidze z rozgrywek reprezentacyjnych. Drudzy, Superliga, pozwami do sądów mającymi udowodnić, że działania pierwszych są bezprawne.

Szansa powiedzenia „sprawdzam” nastąpi szybko – w półfinałach Ligi Mistrzów. Gdyby zastosować groźbę wykluczeń, Puchar Mistrzów już można wręczać Paris Saint-Germain, bo pozostała trójka półfinalistów - Real Madryt, Chelsea, Manchester City – powinna zostać karnie pogoniona. Nie mogę się doczekać na ostateczną decyzję...

Paradoksalnie, informacja o założeniu Superligi najwyżej o godziny wyprzedziła inną, o nowej formule Ligi Mistrzów, o czym oficjalnie w poniedziałek zakomunikowała UEFA. O co w tej grze chodzi? Oczywiście o pieniądze. Bogaci chcą być coraz bogatsi, albo nie zostać… bankrutami. Jedenaście z dwunastu klubów wymienianych jako założyciele Superligi, ma długi. Spore, liczone w dziesiątkach milionów euro, lub wielkie, bo liczone w setkach milionów.

Spowodowane są zawirowaniami związanymi z koronawirusem. Ale naiwnością byłoby wierzyć, że tylko tym. Problemy z ostatniego roku najwyżej przyspieszyły decyzję realizacji pomysłu, który rodził się latami i przez lata ewoluował.

Dla mnie całe zamieszanie przypomina zjadanie własnego ogona przez Ligę Mistrzów. UEFA uczyniła elitarne rozgrywki maszyną do zarabiania ogromnych pieniędzy. Tak ogromnych, że niektóre kluby nie mogą sobie pozwolić ze względów finansowych, by w nich w następnym sezonie nie uczestniczyć. Liczba miejsc jest ograniczona, więc zaczęła się coraz brutalniejsza walka, by się do Ligi Mistrzów dostać. W efekcie poinformowano o narodzinach Superligi, która daje najbogatszym prawo gry bez niepotrzebnych nerwów, bo mają zapewnione stałe miejsce z urzędu.

Czy rzeczywiście dojdzie do startu Superligi? Czy to tylko forma nacisku na UEFA, by dostać jeszcze więcej pieniędzy? Jeszcze więcej niż obiecuje proponując nową formę Ligi Mistrzów. Jedno jest pewne. Bogaci będą coraz bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. Klubowa piłka już dawno się tak rozjechała, że trudno wyobrazić sobie, by coś miało się zmienić na lepsze. Jeśli się zmieni, to tylko na gorsze. Szczególnie gdy patrzy się na wszystko z perspektywy prowincjonalnego piłkarsko kraju jak Polska.

Tam gdzie jest dużo pieniędzy, czy nawet za dużo, niczego dobrego spodziewać się nie warto. Najwyżej brutalnej walki o wpływy i dostęp do kasy, co właśnie obserwujemy. Dlatego bez niepotrzebnych złudzeń spokojnie czekam na rozwój wypadków.

▬ ▬ ● ▬