Jedno puste krzesełko

W niedzielę pojawiły się dwie informacje związane z Benfiką Lizbona. Jedna tragiczna, bo zmarł Eusébio, żywa legenda klubu. Druga, z polskim akcentem, trochę dziwna…

„On jest nieśmiertelny” – powiedział portugalskiej telewizji Jose Mourinho, gdy okazało się, że Eusébio zmarł na atak serca. Miał z nim problemy od dawna, także podczas EURO 2012, gdy trafił do szpitala w Poznaniu, będąc członkiem ekipy reprezentacji Portugalii.

Odszedł jeden z największych piłkarzy wszech czasów, pod koniec stycznia skończyłby 72 lata. Jego wyczyny znam tylko z opowiadań. I jeszcze z kilku filmików, na których widać jak strzela bramki. Nawet na tych urywkach można zauważyć jaki był silny, szybki (biegał sto metrów w jedenaście sekund!) i dobry technicznie. Przed stadionem Benfiki w Lizbonie doczekał się pomnika jeszcze za życia! To najlepsza rekomendacja jego klasy.  

Eusébio da Silva Ferreira urodził się w Mozambiku jako syn miejscowej czarnoskórej kobiety i jej białego męża, angolańskiego kolejarza. Zaczynał karierę w filialnym klubie Sportingu Lizbona - Sporting Lourenço Marques (dzisiejsze Maputo). A jednak Benfica sprzątnęła go największemu rywalowi sprzed nosa. Nie było wtedy jeszcze siatek skautingu, ani baz danych uzdolnionych piłkarzy, ale trenerzy rozeznanie mieli znakomite (w drugiej części Lizbony to musi boleć do dziś). Tak zaczęła się kariera piłkarza, który dorobił się przydomków: „Czarna Pantera”, „Czarna Perła” i „Król”!  

Pamiętam jak w 2007 roku zwiedzałem stadion Benfiki. Robił wrażenie, bo takich jeszcze w Polsce nie było. Przewodnik wskazał na najlepsze miejsca w pierwszym rzędzie loży honorowej. Krzesełko z numerem 11 było zarezerwowane dla Eusébio. Obok (nr 12) siadał  prezes klubu. Kolejne miejsce z numerem „13” przygotowane było zawsze dla prezesa drużyny gości. Trzynastkę wybrano specjalnie na „szczęście” dla rywali! Wtedy brzmiało to zabawnie. Teraz już mniej, bo krzesełko z „11” pozostanie na zawsze puste…

W grudniu zastanawiałem się czy w Lizbonie zmarnuje się talent Piotra Parzyszka. Miał przejść do Benfiki z drugoligowego holenderskiego De Graafschap Doetinchem. Potwierdzali to przedstawiciele obu klubów, więc wszystko wydawało się zaklepane. W niedzielę okazało się, że jednak nie.

Specjalnie się nie zmartwiłem, bo nie uważam, żeby Parzyszek miał szansę na regularną grę w drużynie występującej w Lidze Mistrzów. To mniej więcej tak, jakby Robert Lewandowski przed laty poszedł prosto ze Znicza do Borussii, zostawiając z boku Lecha. Na szczęście zahaczył na dwa lata o Poznań, co wyszło mu zdecydowanie na dobre po przenosinach do Dortmundu.  

Ciekawą informację, dlaczego Parzyszek nie trafił do Lizbony, podesłał mi znajomy z Holandii. Napisał, że Benfica zagwarantowała mu pieniądze za podpisanie kontraktu, ale Holendrzy chcieli dla siebie także działkę z jego puli. Myślałem, że coś źle zrozumiałem. Ale znajomy tylko to potwierdził, dodając: „Takie tu chodzą słuchy”.

Zobaczymy czy się sprawdzą. To byłby ciekawy precedens. Choć na rynku transferowym działy się już nie takie cuda…   

▬ ▬ ● ▬