Jak to możliwe?

Fot. Trafnie.eu

Jeden z trenerów w Ekstraklasie stracił pracę. Właściwie to nic niezwykłego, choć akurat ta dymisja jest ciekawa co najmniej z dwóch powodów.

Szczytem roztargnienia byłoby udawać zdziwienie, skoro nastąpiło to na koniec pierwszej części sezonu. Zwalnianie trenerów to jeden z ulubionych sposobów zarządzania klubem przez prezesów, zresztą nie tylko w Polsce. Kolejnym, który tego doświadczył był John van den Brom, który podczas weekendu stracił pracę w Lechu Poznań.

Logicznym powodem mogłaby się wydawać ponowna utrata punktów w lidze, gdy Lech dał sobie odebrać zwycięstwo w doliczonym czasie gry wyjazdowego meczu z Radomiakiem, zakończonego remisem 2:2. Choć w tym wypadku logiczne zestawienie faktów zawodzi, co potwierdził rzecznik prasowy klubu Maciej Henszel w Kanale Sportowym mówiąc, że „decyzja zapadła dużo wcześniej”, więc nawet zwycięstwo w Radomiu by Holendra nie uratowało (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Analiza była gruntowna i decyzja nie została podjęta nagle. Było to mocno przemyślane i wzięty pod uwagę został całokształt pracy trenera”.

Tej analizy miał dokonać Mariusz Rumak, były trener Lecha, a ostatnio wicedyrektor klubowej akademii, który już oficjalnie został następcą Holendra, obejmując ponownie zespół po prawie dziesięciu latach. Jak stwierdził dyrektor sportowy Lecha Tomasz Rząsa, cytowany w oficjalnym komunikacie klubu:

„Potrzebowaliśmy osoby, która doskonale zna realia klubu i ma przy tym odpowiednie doświadczenie szkoleniowe. Trener Rumak od dłuższego czasu był blisko zespołu, analizował na bieżąco grę drużyny, zna jej problemy. Ma wiedzę i narzędzia, żeby poprawić naszą postawę na boisku i na to liczymy”.

Ciekawy jest powód rozstania z Van den Bromem powielającym, jak przyznał Henszel, „ciągle te same błędy”. Jakie? Odpowiedź daje do myślenia (za: sport.pl)

„Lech niczym swoich rywali nie zaskakiwał. Każdy wiedział czego spodziewać się przed meczem z poznaniakami i był na to przygotowany. Za kadencji Johna van den Broma nie przywiązywano także zbyt dużej uwagi do analizy rywala. Dominowało skupianie się na własnych atutach. Taki model pracy dziwił nawet samych zawodników, gdyż zdecydowana większość z nich w pamięci wciąż miała czasy Macieja Skorży, u którego te elementy były pieczołowicie dopracowywane”.

Jestem wręcz zdumiony, bo od lat słyszałem z każdej strony o holenderskiej myśli szkoleniowej stawianej pod wieloma względami za wzór, poczynając od szkolenia młodzieży, a kończąc na piłce seniorskiej. Holenderscy trenerzy byli i są przecież chętnie zatrudniani w najlepszych klubach na świecie, prowadzili także wiele reprezentacji poza swoją ojczyzną. Jak to więc możliwe, że jeden z nich ma takie braki w szkoleniowym fachu? I to w czasach, gdy niemal w każdym klubie zatrudniane są całe armie analityków do rozpracowywania rywali.

Pytanie tym bardziej zasadne, że gdy Van den Brom wcześniej pracował w Belgii, czyli w lidze silniejszej od polskiej, nie zaliczył tam pustych przebiegów. Z Anderlechtem Bruksela zdobył mistrzostwo i dwa razy Superpuchar, a z Genk puchar kraju. Czy w pracując w Belgii hołdował innym zasadom niż w Polsce? Mam nadzieję, że kiedyś poznam odpowiedzi na pytania, które mocno mnie intrygują po zwolnieniu go z Lecha.

▬ ▬ ● ▬