Jak szybko nie utonąć

Fot. Trafnie.eu

Komisja ds. Licencji Klubowych pochwaliła się po swoim poniedziałkowym posiedzeniu jakie podjęła decyzje. Na pierwszy rzut jej raport wygląda świetnie.

Wszystkie kluby dostały przecież licencję na grę w Ekstraklasie. W porównaniu z poprzednimi sezonami niewątpliwy sukces. Gdy jednak uważniej wczytać się w ten raport, już tak malinowo nie jest, choć z pewnością widać zauważalny postęp.

Chyba najbardziej optymistyczne, że tylko trzy kluby nie dostały licencji na występy w rozgrywkach UEFA, do otrzymania której konieczne jest spełnienie trochę bardziej restrykcyjnych kryteriów. W tym przypadku już się nie da zamieść czegokolwiek pod dywan. Korona i Zawisza o taką nie występowały, Ruch nie dostał, bo nie miał szans - „w związku z sytuacją finansową, w szczególności rosnącym poziomem kosztów finansowych i w konsekwencji rosnącym poziomem zadłużenia krótkoterminowego”.

Niestety w dalszej części opublikowanego dokumentu komisja wylicza komu i dlaczego wlepiła nadzór finansowy. Choć zdecydowanie spadła liczba zawieranych przez kluby ugód odraczających spłatę wynagrodzeń należnych piłkarzom, przed kolejnym sezonem zawarto takich 89 na łączną kwotę około 10 milionów złotych (w poprzednim roku 193 – 17 mln). A 10 milionów to budżet najbiedniejszych klubów.

Podobną tendencję wykazują także inne wskaźniki:

„Łączna strata klubów Ekstraklasy wynosiła w roku 2012 przeszło 70 mln zł, a w roku 2014 41 mln zł”.

I ten:

„Koszty wynagrodzeń (wszystkich pracowników, w tym głównie wynagrodzeń piłkarzy) w 2014 roku stanowiły 72% przychodów ze sprzedaży (czyli bez przychodów z transferów) podczas gdy w roku 2012 wskaźnik ten wynosił 78%”.

Niby postęp, ale o czym to wszystko świadczy? Że wiele (większość?) klubów nadal cienko przędzie. To raczej kombinowanie jak utrzymać się na powierzchni i szybko nie utonąć, niż realizowanie jakiejkolwiek polityki rozwoju. Struktura przychodów i wydatków nadal nie jest taka, jak być powinna. Mimo, że sześć klubów w 2014 roku zanotowało zysk netto, bowiem uwzględniano przy tym przychody z transferów. Pozbycie się najlepszych zawodników to ciągle najpewniejszy i najszybszy sposób podreperowania budżetu.

Dlatego tak łatwo wytłumaczyć, że zainteresowanie jakiegoś poważnego zagranicznego klubu polskim grajkiem wzbudza od razu ogromne podniecenie. Przeciętna nawet suma transferowa za piłkarza w czołowych ligach europejskich może wystarczyć na przeżycie w spokoju kolejnego sezonu wielu klubom. Wniosek płynie z tego oczywisty – nie ma co marzyć, by polska klubowa piłka zmniejszyła tą przepaść. Raczej będzie się ona pogłębiać. Czyli pozostanie do wypełnienia głównie rola dostarczyciela siły roboczej, jeśli ktoś oczywiście uzna, że jakiegoś zawodnika rzeczywiście warto kupić.

Na pocieszenie prezesom polskich klubów można podać przykład angielskiego QPR, by przekonali się, że raju nie ma nigdzie. Klub z Londynu w niedzielę spadł z Premier League, czyli teoretycznie wymarzonej ligi, bo gwarantującej spore przychody. Niestety, gdy już z niej spadł, za chwilę może być bankrutem. Grozi mu bowiem zapłacenie gigantycznej kary 50 mln funtów za złamanie zasad finansowego fair play wprowadzonego w niższych angielskich ligach. To równowartość łącznych budżetów prawie trzech czwartych klubów Ekstraklasy!!!

▬ ▬ ● ▬