Inny świat, niestety…

Fot. Trafnie.eu

Co pewien czas stosuję zasadę płodozmianu. Czyli porzucam na moment temat piłkarski. Tym razem dla żużla, choć z mocnymi piłkarskimi akcentami.

Wybrałem się na turniej Grand Prix organizowany po raz czwarty w Warszawie. Byłem w 2015 roku na pierwszym, który zakończył się, trzeba to jasno powiedzieć, skandalem. Okazało się wtedy, że nie tak łatwo położyć na płycie Stadionu Narodowego tor żużlowy. Firma byłej gwiazdy, Duńczyka Ole Olsena, dała plamę. Zawody przerwano ze względów bezpieczeństwa i postanowiono je zakończyć.

W tym roku tor znów nie był idealny. Maciej Jankowski, najlepszy z Polaków w warszawskiej imprezie (zajął drugie miejsce) narzekał, że po pewnym czasie się „rozwalił”. Nie wiem co dokładnie miał na myśli, ale zawody przeprowadzono zgodnie z planem do końca. Mimo więc pewnych niedociągnięć imprezę o oficjalnej nazwie - 2018 Boll Warsaw FIM Speedway Grand Prix of Poland – trzeba ocenić jako sukces. Obejrzała ją rekordowa liczba widzów – 55 tysięcy. Najwięcej w 24-letniej historii cyklów Grand Prix!

Paradoksalnie organizatorzy mieli chyba większe problemy z przygotowaniem do imprezy stadionu, niż firma Olsena z położeniem toru. Po finale Pucharu Polski rozgrywanym kilkanaście dni wcześniej uszkodzona, na szczęście niezbyt groźnie, została konstrukcja dachu, a wiele krzesełek na trybunach popalonych. To był efekt niebezpiecznych harców kibiców Arki Gdynia i Legii Warszawa z pirotechniką. PGE Narodowy ich koszt wycenił na trzysta tysięcy złotych.

Pierwsze skojarzenie – kibice piłkarscy i żużlowi to przedstawiciele dwóch różnych światów. Na trybunach warszawskiego stadionu ci drudzy w szalikach ulubionych klubów, ale nikt się z nikim nie tłukł. Żadnej pirotechniki, żadnych przekleństw, żadnych burd, choć wielu trochę uraczonych sprzedawanym na imprezie piwem. Raczej piknik albo, no trudno, użyję tego banału – wielkie sportowe święto.

Jeszcze bardziej przygnębiające refleksje dopadły mnie po wizycie w parku maszyn, czyli takiej żużlowej szatni. A dlatego przygnębiające, że jako stały bywalec piłkarskich imprez znów musiałem wyciągnąć mało optymistyczne wnioski.

Dziennikarze zajmujący się żużlem mają złote życie. Dzień przed startem podczas oficjalnego treningu mogli chodzić do woli po parku maszyn i rozmawiać z kim chcieli. To samo w dniu zawodów jeszcze na godzinę przed startem!

Uświadomiłem sobie, że na dodatek mają do dyspozycji największe gwiazdy praktycznie na co dzień. Przecież wszyscy najlepsi jeżdżą w polskiej lidze. Dla przykładu – Australijczyk Jason Doyle jest zawodnikiem Get Well Toruń, Amerykanin Greg Hancock Stali Rzeszów, a Brytyjczyk Tai Woffinden Sparty Wrocław. Pomarzmy trochę - mniej więcej tak, jakby Cristiano Ronaldo grał w Legii Warszawa, Leo Messi w Lechu Poznań, a Neymar w Wiśle Kraków.

Zaraz po zawodach dziennikarze mieli pełny dostęp do żużlowców. Tai Woffinden, który wygrał Grand Prix w Warszawie, jeszcze na płycie stadionu wziął mikrofon i powiedział po polsku bez żadnego obcego akcentu (!):

„Bardzo dziękuję polskim fanom”.

Zgotowali mu w nagrodę prawdziwą owację. Potem wyjaśnił dziennikarzom jak radzi sobie z naszym językiem:

„Trochę mówię po polsku, ale jeszcze nie tak, by udzielać wywiadów, bo niektórzy zadają mi pytania, których nie rozumiem. Osoby, z którymi rozmawiam powiedziały mi, że mam prawidłową wymowę. Problemy zaczynają się wtedy, gdy idę do restauracji, siadam i proszę o menu. Pojawia się kelner, zamawiam coś do picia, coś do jedzenia. No i on próbuje rozmawiać ze mną o jedzeniu, sposobach gotowania potraw itp. Wtedy muszę powiedzieć – przepraszam, nie mówię po polsku”.

Woffinden wyłożył jeszcze swoją życiową filozofię:

„Nie akceptuję ludzi, którzy przyjeżdżając do jakiegoś kraju nie chcą się niczego o nim nauczyć. Dla mnie to szczyt arogancji, bo przecież naprawdę łatwo można poznać choćby podstawowe słowa w każdym języku! I miło, jeśli ludzie tak robią”.

A już zupełnie rozbroił mnie opinią o kibicach:

„To dla mnie łatwe, by powiedzieć – bardzo dziękuję polskim fanom. Bo naprawdę ich doceniam. Dzięki temu, że chcą nas oglądać, możemy zarabiać pieniądze. Bez nich nie moglibyśmy uprawiać tego sportu. Czyli prawdopodobnie kibice są nawet ważniejsi od… zawodników”.

Spróbowałem sobie wyobrazić na przykład Cristiano Ronaldo, który stoi i gawędzi tak z dziennikarzami, przedstawiając im swoje poglądy na życie. Niestety wyobraźnie mnie zawiodła, bo to trudno nawet sobie wyobrazić. Żużel jest jednak innym światem, niestety. Niestety dla tych, którzy częściej oglądają piłkę.

▬ ▬ ● ▬

Galeria