Ile jeszcze porażek potrzeba, by...

Fot. Trafnie.eu

Legia przegrała w Warszawie 0:2 z cypryjską Omonią Nikozja w drugiej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów i odpadła z tych rozgrywek. Gorsze jest co innego.

Lojalnie uprzedzałem przed tygodniem o rozpoczynającym się koszmarze polskiej piłki. Dlatego czytając pomeczowe komentarze po występie Legii, szukałem trzech ulubionych słów. Dwa – „blamaż” i „hańba” – znalazłem. Nie trafiłem tylko na trzecie – „kompromitacja”, ale może za słabo przeglądałem tytuły w mediach?

Słowa dlatego ulubione, że zdążyłem się z nimi oswoić przez lata przy okazji meczów polskich drużyn w europejskich pucharach. I wbrew pozorom nie należy ich kojarzyć z prezentowanym przez wspomniane drużyny poziomem, a raczej z bezrefleksyjnością moich rodaków. Niestety refleksja sprzed dwóch lat tylko nabrała wyrazistości:

„Jeśli kompromitacja goni kompromitację, staje się normą”.

Czyli – jeśli rok po roku ktoś tak komentuje kolejne porażki, kompromituje to bardziej oceniającego, niż ocenianych. Lata mijają, a oceniający nie chcą wyciągać wniosków. Albo są tak przekonani o wyjątkowości rodzimego futbolu (na jakiej podstawie?), że nie mają na to najmniejszej ochoty. Wolą więc wyżywać się na przeciętnych piłkarzach, nie potrafiących zaspokoić ich oczekiwań ponad stan.

Proste pytanie – dlaczego Legia miałaby ograć Omonię? Zajrzałem na stronę UEFA, na której znajduje się jej klubowy ranking tworzony w oparciu o punkty jakie drużyny otrzymują za swoje występy w europejskich pucharach. To dość miarodajny wykładnik poziomu poszczególnych lig, skoro ranking otwiera Hiszpania przed Anglią i Niemcami.

Cypr zajmuje 16. miejsce, a Polska 29! O czym to świadczy? O tym, że kluby cypryjskie w ostatnich latach spisywały się w Europie dwa razy, lekko licząc, lepiej od polskich! Dlaczego więc miałbym się dziwić, że Legia przegrała z Omonią? A przegrała prezentując się naprawdę kiepsko.

Jedynym miernikiem poziomu polskiej ligi są wyniki uzyskiwane w europejskich pucharach właśnie. Dlatego trzeba pogratulować dobrego samopoczucia prezesowi Legii Dariuszowi Mioduskiemu, który niedawno przekonywał w jednej z telewizji, że Ekstraklasa wcale nie jest taka słaba.

Powiedziałbym nawet, że gdyby oceniać same opakowanie, byłaby w ścisłej europejskiej czołówce. Dlatego kiedyś pozwoliłem sobie nazwać ją „fabryką opakować zbiorowego narcyzmu”. A już z całą pewnością otwiera klasyfikację najbardziej przepłacanych lig! Największy paradoks polega na tym, że ktoś tak wielkie pieniądze za pokazywanie meczów tak słabej ligi płaci! I jak czytam, chce płacić także w następnych latach.

Tuba propagandowa z pewnością byłaby w stanie łatwo i szybko zagłuszyć podobne do mojego głosy, gdyby nie te przeklęte europejskie puchary. Co roku latem potrafią w jednej chwili zburzyć mozolnie budowany przez cały sezon wizerunek coraz silniejszej Ekstraklasy. A tu przyjeżdża taka Omonia, „bęc”, bęc” i wszystko się sypie. Dlatego muszę, po raz kolejny pisząc o przeklętych europejskich pucharach, przypomnieć:

„UDZIAŁ W NICH JEST DOBROWOLNY! Wystarczy podziękować za oferowaną możliwość i problem zniknie”.

A jest to wniosek tylko z pozoru absurdalny, co zauważyłem już dawno:

„Gdyby wprowadzić go w życie Ekstraklasa natychmiast stałaby się najlepszą ligą na świecie, bo nikt nie byłby w stanie wspomnianej tezy obalić. I można by bezkarnie opowiadać wszelkie bajki na jej temat, co wielu stara się zresztą robić od lat. Szczególnie szefowie spółki zarządzającej rozgrywkami z podziwu godną konsekwencją przekonujący, że coraz bliżej nam do europejskiej czołówki”.

Stąd mój ponowny apel - naprawdę proszę pamiętać, że udział w europejskich pucharach jest dobrowolny!!! Ile jeszcze porażek potrzeba, by ktoś potraktował go poważnie?

▬ ▬ ● ▬