I zarobić się da, i gwiazdą łatwo zostać

Fot. Trafnie.eu

Przyznaję, trochę się zdrzemnąłem. Dlatego dopiero z lekkim poślizgiem zauważyłem, że już połowa sezonu zasadniczego Ekstraklasy za nami.

Chyba więc pora na jakieś podsumowanie. Pierwsze słowo przychodzące mi do głowy to... miłosierna. Na taką właśnie wygląda Ekstraklasa. W rundzie jesiennej pozwoliła się nacieszyć większości drużyn. Czyli dała im szansę pochwalenia się sukcesami, choć w większości tylko iluzorycznymi, bo trwającymi chwilę, albo mającymi przekorny wydźwięk.

Pamiętam jak właśnie przez chwilę ligą rządziła Arka, szczególnie gdy ograła w Warszawie Legię, co wtedy nie było szczególnie trudne. Kibice mogli sobie pośpiewać, że w Gdyni mają lidera. Tak samo było w maleńkiej Niecieczy i to nawet trochę dłużej niż przez chwilę. Swoje pięć minut miała też Korona, zanim jeszcze wywaliła trenera za słabe wyniki. Bo najpierw były zwycięstwa i na krótko miejsce w czubie tabeli.

Inni na początku sezonu dołowali, by dopiero ostatnio prężyć się z dumy. Śląsk zaczął wreszcie wygrywać u siebie, czyli opłaciło się chyba zostawić na trenerskim stołku Mariusza Rumaka? Na pewno opłaciło się nie robić nerwowych ruchów w Krakowie z Dariuszem Wdowczykiem. Wisła wreszcie wygrywa i pnie się w górę tabeli.

Natomiast w klasyfikacji na największą tragifarsę sezonu jest absolutnie bezkonkurencyjna i nie trzeba nawet czekać do końca sezonu, by ogłosić jej triumf. Sposób, w jaki handlowano klubem, był naprawdę trudny do podrobienia. Tak samo jak pomysł z zatrudnieniem w Legii wybitnego specjalisty w trenerskim fachu, który został już pogoniony w trakcie rundy. To zdecydowanie pozycja numer dwa na tragikomicznej liście. Jeśli natomiast chodzi o popisy choreograficzne przy bocznej linii podczas meczu, Besnik Hasi, bo o nim mowa, był absolutnie bezkonkurencyjny. Raczej jedna z nielicznych zalet jaką objawił w czasie krótkiego pobytu w Polsce.

W odróżnieniu od zagranicznych trenerów, zagraniczni piłkarze na swój los nie powinni narzekać. Bo zostać gwiazdą w Ekstraklasie nie jest wcale tak trudno. Do tego nieźle płacą, jak na reprezentowany przez ligę poziom. To jest oczywiście dodatkowa jej zaleta, bo wielu grajków szybko się zorientowało, że tu na pewno dadzą radę. I dają.

Najlepiej na jesieni dawał Estończyk Konstantin Vassiljev. Jest współliderem strzelców Ekstraklasy, a jego Jagiellonia współliderem tabeli. Wszystko układa się więc w logiczną całość. Coraz częściej oglądam i czytam przeprowadzane z nim wywiady. Czyli gwiazdor już pełną gębą. Na szczęście w jego zachowaniu tego nie widać. 

To chyba bramkarz Cracovii Grzegorz Sandomierski powiedział niedawno, że Vassiljev przerasta polską ligę. Czym przerasta? Raczej idealnie do niej pasuje. I właśnie poczuł, że skoro się w Ekstraklasie wypromował może trafi mu się jeszcze jakiś większy kontrakt. Przeczytałem, że po cichu szykuje się do odlotu.

Nie sądzę, by zrobił większą karierę w silniejszej lidze. Dlatego jestem pewny, że jeszcze do Polski wróci, gdy tylko nadarzy się okazja. Oczywiście jeśli wcześniej z niej wyjedzie. Bo gdzie mu będzie lepiej niż w Ekstraklasie? I zarobić się trochę da, i gwiazdą łatwo zostać.

▬ ▬ ● ▬