Holenderska sensacja

W subiektywnym podsumowaniu tygodnia jeszcze o największym transferze z Ekstraklasy w zakończonym niedawno zimowym oknie. Jego bohater… zaginął.

Przed kilkoma dniami pisałem o napastniku Stali Mielec Saidzie Hamuliciu, najskuteczniejszym zawodniku w polskiej lidze w rundzie jesiennej. Na wiosnę już dorobku (9 bramek) w niej nie poprawi, bowiem został sprzedany do francuskiego Toulouse FC. Czyli do klubu z jednej z pięciu najsilniejszych lig europejskich.

Niestety w Ligue 1 jeszcze nie zadebiutował, choć miał w ten weekend już trzecią szansę. I po raz trzeci znalazł się poza meczową kadrą nowego klubu. Gdyby do niej trafił, mógł wystąpić na Parc des Princes w spotkaniu z Paris Saint-Germain.

Ale nie trafił, więc obejrzałem w telewizji mecz bez niego. Komentator zasugerował, że holenderski piłkarz mający bośniackie korzenie, jeszcze nie jest gotowy do gry na tym poziomie i ma wystąpić w drużynie rezerw klubu z Tuluzy. Informacja tak mnie zaintrygowała, że postanowiłem ją sprawdzić.

W lidze National 3, czyli na piątym poziomie rozgrywek we Francji, jeśli dobrze policzyłem, zajmujące drugie miejsce Toulouse FC II miało się spotkać z liderem AS Béziers. Wygrało ten mecz 3:1, ale mimo zwycięstwa nadal traci do lidera aż siedem punktów. Udało mi się znaleźć składy drużyn na stronie soccerway.com, jednak w tej zwycięskiej Hamulicia nie było. Ani w wyjściowej jedenastce, ani wśród zawodników, którzy weszli na zmiany. Na razie więc… zaginął. Nie ma się co denerwować, bo na pewno się znajdzie. Pytanie tylko – jak się odnajdzie w nowej rzeczywistości?

Od razu przypomniał mi się Dominik Furman, dziś pomocnik Wisły Płock. Równo przed dziewięcioma laty przeszedł z Legii Warszawa także do Toulouse FC. Na początku było miło, nawet bardzo. Francuskie media ochrzciły Polaka mianem „nowy Beckham”, a on tak się do tego odniósł (za: przegladsportowy.pl):

„Widziałem ten tytuł w gazecie, ale nie wiem, co tam dalej było napisane, choć może to i dobrze. Zostałem przedstawiony kibicom przy okazji meczu z Monaco. Bili mi brawo, więc liczą na mnie, z czego jestem zadowolony. Teraz muszę sprawić, aby tak samo zadowoleni byli ze mnie kibice, koledzy z drużyny i ludzie związani z klubem”.

Głowa mu się więc nie zagotowała od tego porównania, wręcz przeciwnie:

„To raczej żart, ja nie przywiązuję do tych porównań wagi. Beckhamem na razie nie jestem, a czy będę, to czas pokaże. Mam do niego jeszcze bardzo daleko. Chcę pisać swoją historię”.

Niestety jego historia okazała się dość smutna, ponieważ pobyt w Tuluzie był pomyłką. Tylko pięć występów w Ligue 1 w rundzie wiosennej sezonu 2013/14, żadnego w rundzie jesiennej kolejnego sezonu i powrót do Legii.

Furman, tak jak ostatnio Hamulic, był czołowym piłkarzem Ekstraklasy. Dlatego zastanawiam się jak w Tuluzie potoczą się losy kolejnej gwiazdy polskiej ligi. I chyba tylko polskiej, skoro znajomy holenderski dziennikarz Henk Mees zapytany o Hamulicia odpowiedział szczerze:

„Nigdy o nim nie słyszałem”.

Nie tylko on nie słyszał. Henk poszperał trochę w internecie i podesłał mi dwa teksty jakie pojawiły się w holenderskich mediach po transferze do Tuluzy. Wynika z nich jednoznacznie, że dziennikarze musieli przedstawiać czytelnikom ich rodaka nazwanego „holenderską sensacją” (za: vi.nl):

„Hamulic nie jest specjalnie znany w Holandii. 22-letni napastnik, urodzony w Leiderdorp, w 2018 roku rozstał się z akademią Go Ahead Eagles Deventer, by za pośrednictwem drużyny młodzieżowej Quick Boys trafić do litewskiego klubu DFK Dainava (...). Po okresach wypożyczenia do Botev Płowdiw i FK Suduva, w sierpniu 2022 roku podpisał kontrakt ze Stalą”.

Mam nadzieję, że Hamulic poradzi sobie w Tuluzie lepiej niż kiedyś Furman. Choć trochę to smutne, że gwiazdami Ekstraklasy zostają cudzoziemcy, jak wcześniej kilku Hiszpanów, którzy w ojczyźnie pozostają zupełnie anonimowi. Naprawdę niewiele trzeba, by być w niej gwiazdą. 

▬ ▬ ● ▬