Hałaśliwi sąsiedzi znów narozrabiali

Fot. Trafnie.eu

Manchester City zdobył Superpuchar Europy pokonując po remisowym meczu Sevillę w serii rzutów karnych. Nie ukrywam, że właśnie taki rezultat mnie cieszy.

Choć zdaję sobie sprawę, że przyznaję się do czegoś, co mogłoby stanowić podstawę do odebrania mi prawa pisania o piłce. Bo to powinno z założenia wiązać się z obiektywizmem. A jak mam taki posiadać, skoro jeszcze przed meczem życzę zwycięstwa tylko jednej drużynie? Gdyby była to jeszcze reprezentacja mojego kraju, byłbym usprawiedliwiony, ale nie była.

Zanim się z tego wytłumaczę, spróbuję zrozumieć swoisty fenomen rozgrywek, o których mowa. Mecz o Superpuchar Europy, delikatnie rzecz ujmując, jest z pewnością dziwny. Niby drużyny walczą o jedno z najcenniejszych trofeów w klubowej piłce, jednak wielkiego podniecenia w mediach nie widać. Niby mecz powinien otwierać nowy sezon rozgrywek UEFA podsumowując poprzedni, ale nie otwiera, skoro ten już trwa od wielu tygodni. I jeszcze rozgrywany bywa na niezbyt wielkich stadionach, bo ważniejsza od wielkości trybun jest wola obdzielenia jego organizacją krajów mniej znaczących piłkarsko (Estonia, Irlandia Północna, Finlandia...), by też miały okazję zobaczyć w akcji znane klubowe marki. Jak będą kolejne wybory władz w UEFA, powinny ten fakt docenić…

W środowy wieczór Superpuchar przywędrował do Grecji, by na stadionie w Pireusie gościć triumfatorów Ligi Mistrzów i Ligi Europy z poprzedniego sezonu. Lepsi okazali się ci pierwsi, czyli Manchester City, pokonując po remisowym (1:1) meczu Sevillę w rzutach karnych 5:4.

Dogrywki, zgodnie z regulaminem meczu, nie było, od razu strzelano karne. Nie jest to moja ulubiona forma wyłaniania zwycięzcy, czego już klika razy dawałem wyraz. Uważam, że karne strzela się za karę, gdy ktoś nie potrafił wcześniej zdobyć jednej bramki więcej. Tym razem nie potracił Manchester City posiadający miażdżącą wręcz przewagę (ponad siedemdziesiąt procent posiadania piłki!). W końcówce nie wychodził już wręcz z pola karnego rywali. Choć paradoksalnie to Sevilla miała wcześniej lepsze okazje, by rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść. Ale samymi okazjami jeszcze nikt nigdy nie wygrał.

Superpuchar zdobył więc Manchester City co, nie ukrywam, mnie cieszy. Chciałem napisać, że zdobył go „angielski klub”, co byłoby jednak pewnym uproszczeniem, biorąc pod uwagę, że dokonała tego międzynarodowa armia zawodników za pieniądze właścicieli ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. To trzeci jego puchar w europejskich rozgrywkach, a drugi w tym roku. Dopiero trzeci, biorąc pod uwagę ambicję właścicieli i organizacyjno-sportową potęgę. Po zdobyciu Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 roku (pokonując 2:1 w finale Górnika Zabrze!), na kolejne dwa sporo się naczekał.

Życzyłem Manchesterowi City tego pucharu ze względu na jego kibiców. Przez dziesiątki lat byli przecież w cieniu wielkich sąsiadów, Manchesteru United. Tylko prawdziwy sympatyk drużyny w nią nie zwątpi mimo kolejnej porażki, mimo kolejnego zdobytego mistrzostwa czy pucharu przez tych zza między.

W sezonie 1997/98 Manchester City jedyny raz w historii spadł do trzeciej ligi. Na jego pierwszy mecz po degradacji z Blackpool przyszło aż 32 134 kibiców. Prawdziwych kibiców. I za to mam do nich szacunek. Dlatego dziś im gratuluje kolejnego zdobytego trofeum. Potrafili cierpliwie wspierać swój klub w trudnych momentach, więc na nie zasłużyli.

Natomiast to musi być kolejny trudny moment dla Sir Aleksa Fergusona, który przyzwyczaił się kiedyś, że to jego Manchester United rządzi w mieście. Gdy już przestał rządzić, nie mógł się z tym pogodzić nazywając rywali „hałaśliwymi sąsiadami”. Cóż można mu powiedzieć? Raczej trudno pocieszyć, skoro „hałaśliwi sąsiedzi” znów narozrabiali.

▬ ▬ ● ▬